Rozdział 14

697 73 54
                                    

Trzysta czterdzieści dziewięć.

Dokładnie od tylu dni jestem trzeźwy i nie mam zamiaru zmieniać tego stanu. Właśnie dlatego na dwa dni zamknąłem się w mieszkaniu na cztery spusty i nie wychodziłem z niego. W firmie zgłosiłem, że będę pracować zdalnie. Nawet jedzenie zamawiałem z dostawą do domu. Bałem się, że pierwsze, co zrobię po wyjściu ze swojej nory, to udam się do sklepu po flaszkę. Na szczęście miałem zapasowe wagony papierosów. Bez tego bym nie przeżył.

Wtorkowa rozmowa z Laurą otworzyła zabliźnione rany. Wszystkie. Nawet te stare. Nie winię jej. Sam sobie jestem winien. Niepotrzebnie do niej poszedłem. Nie wiem, co chciałem osiągnąć, przecież powinienem wiedzieć, że każda moja konwersacja z nią kończy się fiaskiem. Z jednej strony działa mi na nerwy, a z drugiej coś mnie przyciąga do niej. Jakaś cholerna, niewidzialna siła. Jest jak pieprzony magnes, tylko że zaostrzony – zbliżając się do niego, mogę sobie zrobić krzywdę albo poprzecinać wszystkie szwy, które trzymają mnie w jednym kawałku.

Ale koniec z tym. Nie mam zamiaru już nigdy więcej zbliżać się do Laury. Okej. Jest mi jej żal po tym, czego się o niej dowiedziałem ostatnio. I chyba wcale nie miała takiego łatwego życia. Wydaje się być równie pokiereszowana, co ja, choć nie daje jej to prawa do ranienia innych. Nawet jestem trochę zły na siebie, że tak na nią naskoczyłem. Jednak nie mam zamiaru jej przepraszać. Po prostu będę się trzymał od niej z daleka. Nie szukam towarzystwa, a tym bardziej kobiety, a Laura jest ostatnia na liście tych, które miałbym ochotę zaliczyć. Nawet pomimo tego, że jest tak cholernie seksowna.

Dwa dni w zamknięciu przeznaczyłem przede wszystkim na sprzątanie po demolce, którą sam sobie zafundowałem. Podgoniłem też ze zleceniami, a resztę wolnego czasu po prostu grałem. Nie obyło się również bez kilku długich rozmów z Arkiem. Głupi Mokrzycki już chciał pakować manatki i do mnie przyjechać, ale przekonałem go, że dam radę. Jeziorowskiego nie chciałem w to mieszać, koleś ma wystarczająco dużo roboty z organizacją własnego ślubu, żeby jeszcze musieć sobie radzić z kolegą alkoholikiem, który do tego jest skończonym kretynem.

W piątek niestety musiałem jednak pojawić się w robocie. Zadokowałem się więc przed swoim biurkiem i postanowiłam się stamtąd nie ruszać do końca dniówki.

No chyba że na papierosa. Zerkam na zegarek i uzmysławiam sobie, że najwyższy czas zapalić.

Wychodzę na taras – gdzie mieści się nasza palarnia – z pochyloną głową, pstrykając kilka razy zapalniczką, i klnę pod nosem, bo ta odmawia posłuszeństwa. Wreszcie udaje się mi odpalić papierosa. Prostuję się, chowając zapalniczkę do kieszeni, i staję jak wryty, nie wierząc własnym oczom. Przy jednej ścianie stoją Wojtek, Maciek i Karina, a przy nich Laura we własnej osobie. Ubrana w cienki płaszczyk. Dość skromnie jak na tę porę roku, ale zima w tym roku znów należy do tych cieplejszych. Długie, rozpuszczone włosy Laury powiewają na wietrze, a między palcami dziewczyna trzyma papierosa i dość nieudolnie się nim zaciąga, a na mój widok zaczyna pokasływać.

– O, Drako! – odzywa się Karina nieco piskliwym głosem, sprawiając, że wszystkie pary oczu kierują się wprost na mnie. – Dawno cię nie widziałam, przyłącz się do nas – dodaje i zaczyna dziwnie mrugać oczami. Dostała też chyba jakiegoś tiku nerwowego, bo głowa jej drga na jedną stronę.

W końcu dociera do mnie, że Karina wskazuje na Laurę. Co ona myśli, że ich wybawię od tej blond jędzy, czy jak? Co ja jestem? Drako zbawiciel? Niedoczekanie wasze.

Niechętnie, bo niechętnie, ale podchodzę bliżej, wypuszczając powoli dym i czując na sobie intensywne spojrzenie blondynki.

– Cześć – mruczę pod nosem i spoglądam na nich spode łba.

Drako✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz