Rozdział 8

750 72 45
                                    

Jeszcze tylko parę kroków i nareszcie osiągnę ten cholerny szczyt. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden... Mijam znak informujący, że znajdujemy się na Skrzycznem, przy którym właśnie jakaś rodzinka robi sobie selfie. Jedyne tysiąc dwieście pięćdziesiąt metrów nad poziomem morza. Docieram do drewnianych schodów, wspinam się po nich ostatkiem sił, sapiąc przy tym niemiłosiernie. Czuję, jak pot spływa mi z czoła oraz po plecach. Przystaję na chwilę, opierając się o balustradę i zastanawiam, czy najpierw wejść do schroniska po coś zimnego do picia, czy lepiej sobie zapalić.

– Oj, daj spokój Drako, całą drogę sapiesz jak stara lokomotywa, może pora zacząć chodzić na siłownię i nabrać trochę kondycji?

Te słowa, a raczej osoba, która je wypowiada, mijając mnie, sprawiają, że decyduję się w pierwszej kolejności zapalić. Laura zatrzymuje się dopiero na drugim końcu drewnianego tarasu schroniska i opiera przedramionami o poręcz. Przyglądam się jej sylwetce. Mój wzrok automatycznie zjeżdża w dół na zgrabny tyłek opięty przez fioletowe, turystyczne spodnie. Na nogach ma kolorystycznie dopasowane buty trekkingowe. Próbuję sobie przypomnieć, jak to się stało, że wylądowałem na górskim szlaku właśnie razem z nią.

Poranek zapowiadał się zupełnie niepozornie.

Po dwóch dniach intensywnych szkoleń i wykładów dla pracowników firmy Janowskiego, odbywających się w dość kameralnym, choć luksusowym hotelu w Szczyrku, wreszcie nadszedł czas wolny, który mieliśmy przeznaczyć na integrację z kolegami z pracy. Większości osób nawet nie znam, bo to ludzie z innych oddziałów. Mam gdzieś wszelką integrację, i to nie tak, że mam coś do kolegów z pracy, po prostu nie mam najmniejszej ochoty na zacieśnianie koleżeńskich więzów. Dlatego postanowiłem ten czas wykorzystać na samotną wędrówkę po górach. Przejść się szlakiem, którym nie raz wędrowałem z Marysią. Zaplanowałem sobie, że podjadę porannym PKS-em ze Szczyrku na Przełęcz Salmopolską, a dokładniej Biały Krzyż, skąd udam się szlakiem przez Malinowską Skałę i Kopę Skrzeczeńską do schroniska na Skrzycznem, a następnie zejdę sobie z powrotem do centrum Szczyrku lub też zjadę wyciągiem, w razie potrzeby, choć to akurat miała być ostateczność.

Wieczorem czekało mnie jeszcze przyjęcie firmowe, które niestety było obowiązkowe i sam prezes pytał mnie, czy na pewno się pojawię. Jednak to już czysta formalność. Wskoczę w marynarkę, pokażę się prezesowi, może nawet zrobię łyk szampana i zmyję się do swojego pokoju.

I choć wydawało mi się, że plan jest całkiem prosty, a dzień zapowiadał się przyjemnie, zwłaszcza że pogoda przez cały wyjazd dopisywała, to jednak coś musiało pójść nie tak.

Przed siódmą zszedłem na śniadanie do hotelowej restauracji. Wczoraj zamówiłem sobie w recepcji wcześniejsze śniadanie oraz lunch box na drogę. Skoro już mam ten wyjazd opłacony, to trzeba skorzystać. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie tylko ja jestem rannym ptaszkiem. Przy jednym ze stolików siedziała Laura z filiżanką kawy oraz z telefonem w ręce, znad którego zerknęła i zaskoczona uniosła brew. Pech chciał, że tylko jeden stolik był zastawiony, zapewne specjalnie dla mnie i to w niewielkiej odległości od niej.

Nalałem sobie kawy i usiadłem na swoim miejscu. Przez chwilę ciszę panującą w pomieszczeniu zakłócały jedynie odgłosy dochodzące z kuchni albo kelnerka krzątająca się po sali.

Upiłem łyk gorącego napoju i strasznie żałowałem, że nie mogę sobie zapalić. Usilnie próbowałem nie zerkać w stronę tej blond czarownicy. Nie ukrywam jednak, że widok był niecodzienny, bo Laura ubrana był w najzwyczajniejszy, choć pewnie markowy i drogi, dres. Włosy miała nieco w nieładzie i co najdziwniejsze, nie była pomalowana.

– Nie możesz spać? – spytała nagle, a ja aż drgnąłem na dźwięk jej zachrypniętego głosu. Mówiąc to, nawet na mnie nie spojrzała.

Posłałem jej mordercze spojrzenie, ale ona wciąż miała wzrok utkwiony w ekranie telefonu.

Drako✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz