Rozdział 13

770 72 42
                                    

Dziś robota ewidentnie mi nie idzie. Siedzę nad programem już kolejny dzień i wciąż nie działa tak, jak powinien. Innym idzie pewnie znacznie lepiej. Każdy wrócił po przerwie świątecznej wypoczęty, pełen energii i zapału do pracy, ale nie ja. Dla mnie ten czas był istną katorgą, podobnie jak wszystkie święta od kilku lat. Wigilię tradycyjnie już spędziłem u babci. Tylko we dwoje. Do dziewiętnastej czekaliśmy z kolacją na mojego ojca, jednak się nie zjawił. Co roku wygląda to praktycznie tak samo, babcia zaprasza mnie i ojca na święta, po czym czekamy na niego, aż ona wreszcie stwierdza, że powinniśmy już zacząć jeść, bo umrę z głodu. Następnie tłumaczy go, że na pewno mu coś wypadło w firmie, albo że się mu auto zepsuło, podczas gdy stary nawet nie zadzwoni z wyjaśnieniami. Nie robi tego, bo upija się w sztok, zanim zdąży złapać za telefon. Gdyby nie babcia, nie miałbym się do kogo odezwać w Wigilię. Boli ją świadomość, że jej jedyny syn został alkoholikiem i że dla niego nie ma już ratunku. Nigdy tego nie powiedziała na głos, jednak wiem, że ją to dręczy. Myśli, że nie wspierała go wystarczająco po tym, jak mama zmarła. Tymczasem gdyby nie ona, nigdy bym nie zaznał rodzinnego ciepła po stracie matki. Widzę też ten lęk w oczach babci, gdy czasem przygląda się mi zbyt długo. Obawia się pewnie, że pójdę w ślady ojca, a ja boję się, że prędzej czy później rzeczywiście ją zawiodę.

Świątecznej atmosferze wcale nie pomaga fakt, że mama zmarła dwudziestego szóstego grudnia. To właśnie w ten dzień przegrała walkę z rakiem. Dlatego dla mnie święta Bożego Narodzenia na wiele lat zostały wykreślone z kalendarza. Jedynie babcia starała się, żeby tradycja choć trochę została zachowana. Dopiero z Marysią święta znów nabrały magicznych barw. Niestety, nie na długo.

Już mam wstać, żeby wyjść na papierosa, kiedy słyszę dźwięk otwierającej się windy i jakieś zamieszanie w jej pobliżu. Wychylam się nieco zza ścianki mojego boksu, zaciekawiony, co to za harmider. Widzę Laurę kierującą się w stronę pomieszczenia socjalnego, za nią idzie jedna z dziewczyn pracujących w administracji, która niesie jakieś trzy płaskie, kartonowe pudełka. Zdziwiony marszczę brwi. Wygląda, jakby szykowała się impreza. Przecież już po świętach, a wigilia firmowa też już była i na szczęście udało się mi od niej wykręcić.

– Ej, stary, co to za święto? – pytam Wojtka, siedzącego naprzeciwko.

– Jak to? Nie wiesz? – Unosi się na krzesełku. – Córeczka prezesa ma urodziny. Przecież zbieraliśmy się na nią dzień przed Wigilią – tłumaczy, po czym dodaje: – A, zapomniałem, że byłeś wtedy na urlopie.

No proszę. Cóż za przyjemność mnie ominęła. Ciekawe, co takiego jej kupili? Chociaż nie, wcale mnie to nie interesuje.

Laura i ta druga znikają na chwilę w pokoju socjalnym, po czym blondyna wraca, wchodzi do naszego biura i przystaje przy wejściu z przyklejonym uśmiechem na twarzy. Znam ją już na tyle dobrze, że wiem, iż ten uśmiech jest do bólu sztuczny i wymuszony.

– Proszę się śmiało częstować urodzinowym ciastkiem – mówi, ściskając przed sobą dłonie.

Jest ubrana jak zwykle elegancko i cholernie seksownie, w spódnicę opinającą jej biodra i zgrabne uda oraz w zwiewną bluzkę. Wszystko to w jasnych kolorach. Mam wrażenie, że na ułamek sekundy spojrzenie Laury zatrzymuje się dłużej na mnie.

– I dziękuję za upominek, który od państwa dostałam – dodaje jeszcze, po czym wychodzi.

Kiedy tylko córeczka prezesa znika za zamykającymi się drzwiami windy, część moich współpracowników wstaje ze swoich miejsc i rusza szturmem do pokoju socjalnego.

Mhm, właściwie dobrym ciastkiem nigdy nie pogardzę. O ile jest ono faktycznie dobre. Wątpię, żeby dziewczyna pokroju Laury sama upiekła, ale mam nadzieję, że chociaż nie oszczędzała na poczęstunku dla pracowników firmy.

Drako✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz