Rozdział 11

663 74 77
                                    

Nie mam pojęcia, kiedy mija listopad. Upływ czasu poznaję po zmieniających się kolorach liści na drzewach oraz po coraz to chłodniejszych porankach podczas drogi do pracy. Dni uciekają, a ja czuję się, jakbym był w jakimś letargu. Praca, dom, sen, praca, dom, sen. W firmie życie toczy się swoim rytmem. Wszyscy chyba już dawno zapomnieli o wyjeździe do Szczyrku, tylko ja wciąż czuję ucisk w żołądku na samo wspomnienie. Od tamtego czasu nie zamieniłem z Laurą ani jednego słowa. Unikamy się jeszcze intensywniej niż wcześniej. Jedynie tuż przed wyjazdem ze szkolenia, kiedy zapakowałem się do Czarnej Perły, a reszta towarzystwa czekała na autokar, podszedłem do Laury, która rozmawiała z ojcem. Odczuwałem dziwną potrzebę przeproszenia jej za moje słowa, choć sam do końca nie jestem pewien, kto kogo zranił mocniej.

– Laura – zagadałem, unikając przenikliwego spojrzenia prezesa – możemy zamienić słówko?

– Nie mamy o czym – rzuciła od niechcenia, ale dokładnie w tej samej chwili Janowski powiedział:

– Zostawię was samych. Widzimy się w poniedziałek, panie Bronku.

Kiedy tylko stary się oddalił, już otworzyłem usta, żeby zacząć, ale Laura mnie uprzedziła:

– Nie mamy o czym rozmawiać. Najlepiej będzie, jeśli zapomnimy o całej sprawie i będziemy zachowywać się jak profesjonaliści, panie Bronku – dodała wyniośle i z pogardą w głosie, a następnie odeszła.

Niczym skończony debil patrzyłem, jak wsiada do swojej tesli, bo przecież nie mogła się zabrać autokarem, jak reszta pracowników, a następnie odjeżdża.

Właściwie to czego mógłbym się po niej spodziewać? Że przyjmie moje przeprosiny? Albo że sama przeprosi? Zapewne miała rację, powinniśmy zapomnieć jak najszybciej o tym, co się między nami wydarzyło albo raczej o mały włos by się wydarzyło, a co mogłoby być dla nas, a zwłaszcza dla mnie, dość krępujące. I to nie tylko dlatego, że to Laura, ale dlatego, że jest córką prezesa i pracujemy w jednej firmie. Już teraz miałem wrażenie, że znajomi z pracy dziwnie się mi przyglądają.

Niestety wcale nie umiem wyrzucić Laury z myśli.

Dziś piątek. I do tego koniec listopada. A to oznacza tylko jedno – urodziny Jeziorowskiego, z okazji których, jak co roku, urządza u siebie imprezę. Udało mi się wykręcić od spotkania na Halloween oraz z wyjścia na koncert do Rock N' Heavy, na które przyjaciele próbowali mnie namówić. Jednak tym razem żadna odmowa nie wchodzi w grę. Urodziny Petera to niemalże święto, zwłaszcza od kiedy organizuje je Joasia.

Z pracy wychodzę kilka minut po szesnastej. Mam jeszcze czas na powrót do domu, szybki obiad z pudełka oraz na odświeżenie się i zmianę ciuchów. Staję przed windą i kiedy otwierają się drzwi, moje spojrzenie napotyka parę błękitnych tęczówek. Na mój widok, Laura przewraca oczami i ucieka gdzieś wzrokiem. Waham się przez chwilę, ale jednak wchodzę do środka i staję obok blondynki. Od razu do moich nozdrzy dociera przyjemny zapach perfum. Przypomina mi się tamta noc przy basenie oraz to, jak przyszła do mojego pokoju. Wspomnienie Laury w samej bieliźnie sprawia, że zasycha mi w gardle. Chrząkam, po czym już w zupełniej ciszy zjeżdżamy do podziemnego garażu. Gdy tylko drzwi windy otwierają się, puszczam ją przodem, a następnie rozchodzimy się do swoich aut bez słowa pożegnania.

Już chyba wolę, jak sobie dogryzamy. To głuche milczenie bardziej mnie przeraża.

***

Ciężkim krokiem wspinam się po schodach na piętro. Na półpiętrze mijam starą, drewnianą ławkę. W dłoni trzymam torebkę z prezentem. Kto by się bawił w pakowanie w kolorowy papier? Na pewno nie ja. Kupiłem Peterowi trzy książki Toma Clancy'ego. Już od kilku lat to taka nasza tradycja urodzinowa: obdarowujemy siebie nawzajem książkami naszych ulubionych autorów, a potem pożyczamy je od siebie. Choć tak naprawdę od jakiegoś czasu więcej przesiaduję przy komputerze, grając w gry, niż przy książkach.

Drako✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz