Rozdział 12

844 69 52
                                    

Myślałem, że wyczerpałem już w życiu limit nieszczęść i pecha. Jednak jak się okazuje – nic bardziej mylnego. Jestem niemalże pewien, że to jakieś fatum, bo jak można inaczej nazwać fakt, że stoję właśnie w jakiejś mikroskopijnej łazience, w zupełnie obcym miejscu i mam na sobie strój Świętego Mikołaja?

Tak, kurwa, pieprzony czerwony strój cholernego Świętego Mikołaja. Czerwona kurtka i spodnie, czarny pas, idiotyczna czapka z pomponem oraz biała, sztuczna broda. Aha i jeszcze okulary, zerówki. Notabene dobrze mi w nich, może sobie takie sprawię?

Powolnym ruchem ściągam czapkę, a następnie brodę przymocowaną na gumce. Przejeżdżam dłonią po lekko spoconych włosach.

To był jakiś totalny koszmar i mam nadzieję, że się już skończył!

Zaczęło się jak zwykle niewinnie. Takie dni zawsze mają niewinny początek i zupełnie nie zapowiadają nieszczęścia i nadciągającego sztormu.

Zostałem dzisiaj w pracy wyjątkowo godzinę dłużej, żeby dokończyć program. Gdy pod koniec dniówki poszedłem zrobić sobie ostatnią kawę przed wyjściem, w pokoju śniadaniowym zastałem Laurę. Na szczęście zupełnie nie zwróciła na mnie uwagi, bo akurat rozmawiała przez telefon. Dokładnie rzecz ujmując, krzyczała do telefonu jakieś przekleństwa i groźby:

– Jak to się rozchorowałeś? Do cholery, gówno mnie to obchodzi! To mogłeś wziąć polopirynę i zbić sobie temperaturę!

Szybko zrobiłem kawę i z kubkiem w dłoni obserwowałem miotającą się po pomieszczeniu Laurę. Widok sfrustrowanej i rozemocjonowanej blondynki był miodem na moje serce.

– Zapomnij w takim razie o dodatkowej premii, skoro nie wywiązałeś się z umowy – dodała jeszcze i zakończyła połączenie. Następnie z rezygnacją usiadła przy stole, rzucając telefon na jego blat.

Ewidentnie emocje wciąż w niej buzowały. Wyglądała jak mała dziewczynka, która zaraz tupnie nogą, ponieważ coś nie idzie po jej myśli. Ależ to był uroczy widok. Laura wreszcie zerknęła na mnie, a na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia z mojej obecności.

– Czego się gapisz? – warknęła. – Koniec przedstawienia.

– A szkoda – rzuciłem lekko – bo świetnie się bawiłem.

Usiadłem po przeciwnej stronie stolika, ściskając w dłoni kubek z kawą. Uśmiechnąłem się do Laury ironicznie.

– Odwal się, Drako. Nie mam nastroju na twoje kretyńskie zaczepki.

Otworzyłem szeroko oczy i usta, udając, że jej słowa mnie dotknęły.

– Jak możesz? Ranisz moje uczucia, mówiąc, że moje zaczepki są kretyńskie.

– To nie jest zabawne. Lepiej siedź cicho, jeśli nie potrafisz pomóc!

Ciekawe, jak miałbym pomóc skoro nie wiedziałem, o co chodzi. Laura wzięła swój telefon i wstała gwałtownie od stołu. Już miała przejść obok mnie, gdy nagle zatrzymała się i spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.

– Chociaż, tak właściwie... – zaczęła mnie lustrować wzrokiem – ...może mógłbyś się na coś przydać. Jaki nosisz rozmiar?

– Słucham? – spytałem zupełnie zbity z tropu.

– Trochę schudłeś, ale ciągle byś się nadawał.

– O czym ty gadasz? – Postawiłem kubek na blacie z lekkim hukiem.

– Fundacja mojego ojca ma pod swoją opieką dzieci, sieroty – zaczęła tłumaczyć – i co roku organizujemy im mikołajki.

Spojrzałem na datę wyświetlającą się na moim zegarku. Faktycznie był szósty grudnia.

Drako✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz