What if... Sherlock arrived too late? #1

59 3 1
                                    

Zastanawialiście się kiedyś co by się stało, gdyby Sherlock nie wyciągnąłby Johna z ogniska na czas?

Nacisnąłem pedał gazu. Czułem jak wiatr mierzwi moje włosy a ręce Mary jeszcze szczelniej oplatają mnie wokół talii. Rozglądałem się wokoło szukając najszybszej drogi. Skręciłem w alejkę, dzięki której zaoszczędziliśmy dwie minuty. Każda minuta się liczy. Przez cały czas dostawałem wiadomości. Wiadomość za wiadomością, które powoli wyprowadzały mnie z równowagi. Gdy już byliśmy niedaleko ujrzałem ogromne palące się ognisko a wokół ludzie. Wtedy zrozumiałem...

Nie nie nie nie NIE!!

Gdy już dojechaliśmy zeskoczyłem z motocykla biegnąc w stronę ogniska.

- JOHN! -wrzasnąłem przepychając się przez tłum.

Zacząłem rozkopywać ognisko szukając mojego najdroższego przyjaciela. Czułem jak gorące płomienie palą moją skórę, lecz to nie istotne. Istotne jest teraz uratowanie Johna. Wkońcu znalazłem go. Złapałem za ramiona I wyciągnąłem jak najdalej od ogniska.

- John, John! - poklepałem go po policzku chcąc ocucić, lecz nie odpowiadał.

- Mary dzwoń po karetkę! - spanikowany zwróciłem się do kobiety, która stała koło mnie. Posłusznie wykonała moje polecenie i wyjęła telefon.

- John proszę obudź się . - szepnąłem czując ogromną gule w gardle.

Po chwili przyjechała karetka, która zabrała Johna do szpitala. My pojechaliśmy taksówką. Gdy dotarliśmy pod salę siedzieliśmy w ciszy pogrążając się w własnych myślach. Mary stała oparta o ścianę i z nerwów przygryzała kciuka, ja zaś siedziałem na krześle chowając twarz w dłonie i niespokojnie ruszając nogą. Oboje martwiliśmy się o Johna. Po chwili przyszedł lekarz. Jego wyraz twarzy ujawniał, że nie ma dla nas dobrych wieści.

- Niestety nie udało nam się go uratować. - powiedział spoglądając na nas współczującym wzrokiem.

Mary zakryła usta dłonią chcąc stłumić szloch. Ja zaś patrzyłem na lekarza z iskrą nadziei. Tak bardzo, bardzo, bardzo chciałem, żeby w tym momencie lekarz zaczął się zwijać z śmiechu a z korytarza pojawi się John i zacznie radośnie krzyczeć, że to żart. Lecz tak się nie stało. Lekarz dalej stał z wymalowanym na twarzy spokojem zapewne wyćwiczonym przez wiele lat pracy w tym zawodzie. Jedynie jego oczy zdradzały jak bardzo jest mu żal tych dwójki ludzi, którzy zapewne stracili teraz ważną dla nich osobę. I miał rację, miał cholerną rację.

- Mogę go zobaczyć? - spytałem lekarza.

Mężczyzna skiną głową i ręką wskazał na sale.

Spojrzałem na Mary a ta z łzami w oczach zachęciła mnie gestem ręki.

Wstałem powoli z krzesła I wszedłem do środka.

Na środku stało łóżko a na nim leżał John. Ruszyłem w jego kierunku czując jak uginają mi się kolana.

- Zostawię was samych. - powiedział Lekarz po czym wyszedł.

Gdy usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi padłem na kolana.

- John...

Drżącą ręką złapałem jego zimną dłoń. Rozpaczliwie próbowałem wyczuć jego puls.

- John, proszę nie zostawiaj mnie.- wyszeptałem drżącym głosem.

Swoją rękę przeniosłem na policzek Johna, który był równie zimny co ręką. Wzdrygnąłem się. To nie te ciepło, które tak dobrze znałem. Dopiero teraz patrząc na jego bladą twarz i sine usta zdałem sobie sprawę jakim ślepym głupcem byłem. Dlaczego ignorowałem te znaki, które podpowiadał mi umysł. Dlaczego tak bardzo się ich bałem. Strach przed niezaakceptowaniem ? Odrzuceniem? Samotnością? Przedewszystkim John miał Mary. I w tym był problem. Ale to nie zmienia faktu, że byłem tchórzem. Wolałem to trzymać w sobie. Dlatego chociaż teraz muszę to zrobić. Może John w zaświatach to usłyszy i zaakceptuje może odwzajemni.

Schyliłem się trochę czując łzy lecące mi po policzkach.

- Kocham cię. - szepnąłem z bólem.

Zostawiłem na jego zimnych wargach pocałunek przepełniony smutkiem, tęsknotą i miłością.

Zostałem tam łkając w tors Johna do momentu aż pielęgniarki mnie wyprosiły.

Po kilku dniach od śmierci Johna odbyła się Ceremonia pogrzebowa. Wszyscy tam obecni składali mi kondolencję. Po powrocie do domu Mycroft chciał posiedzieć u mnie i jakoś mnie wesprzeć, lecz zamknąłem mu drzwi przed nosem. Nie życzę sobie gości. Rzuciłem się na fotel Johna. Dalej był przesiąknięty jego zapachem. Wtuliłem się bardziej w materiał fotela chcąc by ten koszmar już się skończył.

Minęły dwa tygodnie od śmierci Johna. Szczerze mówiąc mi już jest wszystko obojętne. Jedyne czego pragnę to zobaczyć znów Johna. Jego roześmianą twarzyczkę, ciepłe oczy. Wstrzyknąłem sobie kolejną dawkę narkotyku. Która to już? Już sam nie liczę. A cóż to? W starej kamienicy na Beaker Street 221B, w której od dwóch tygodni zapanował mrok pojawiło się jasne światło. Te światło było niezwykle ciepłe i miłe. Wyostrzyłem wrok a przedemnął pojawił się John. To od niego biło to światło. Spojrzał się na mnie i uśmiechnął się ciepło. Wyciągnął rękę w moim kierunku.

- Chodź ze mną.

Jak zahipnotyzowany chwyciłem jego rękę. Odrazu poczułem się szczęśliwy bo wkońcu jesteśmy razem. We dwoje.

___________________________________________

A więc zaczynam nową serię polegającą na tym, że będę pisać co mogłoby się wydarzyć jeśli. Oczywiście wersja Sherlockowa.

Jeśli macie jakieś pomysły na tą serie to koniecznie piszcie w sekcji komentarzy. Postaram się wtedy ten pomysł zrealizować i opublikować go tutaj.

Dozobaczenia niebawem ❤️❤️❤️❤️

Johnlockowe Opowieści Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz