Dęby mogą przetrwać kilkadziesiąt lat. Są nawet dęby tysiącletnie. Te właśnie drzewa przeżywają najwięcej. Widzą wszystko. Przez wszystkie pory roku, przez wszystkie lata, a nawet wieki. Ten konkretny dąb, rosnący w pewnym parku, był świadkiem miłości, kiełkującej od wielu, wielu lat. Pod ten właśnie dąb, pewnego razu usiadł zapłakany chłopiec o ciemnych lokach. Chłopiec siedział skulony przytulając do piersi książkę z grubą okładką. Podniósł głowę słysząc kroki. Ujrzał on chłopca, niewiele od niego starszego. Miał bląd włosy w kolorze piasku, niebieskie oczy oraz ciepły szeroki uśmiech, którym obdarzył płaczącego chłopca.
- Dlaczego płaczesz? - spytał lekko przechylając głowę.
Chłopiec jednak pociągnął nosem nie będąc chętnym do podania powodu jego płaczu.
John, bo tak miał na imię blądwłosy chłopiec, usiadł koło chłopca i położył mu rękę na ramieniu.
- Mi możesz powiedzieć, zaufaj mi.
No właśnie, chłopczyk w lokach nie bardzo ufał ludziom. Nie po tym co zrobili. Ale jednak coś z tyłu głowy mu podszeptywało, że jemu można zaufać.
- Nikt mnie nie rozumie. - wyznał wkońcu. - Wszyscy mi mówią, że jestem dziwolągiem. Wyzywają mnie. Śmieją się ze mnie. Ponieważ jestem inny.
- Bycie innym nie jest powodem do śmiania się. - powiedział John.
Przez chwilę trwała cisza.
- Co to za książka? - spytał blądwłosy chłopiec wskazując na książkę trzymają w rączkach skulonego chłopca.
- Książka od chemii. - podał Johnowi masywną książkę.
I tak właśnie zaczęła się ich rozmowa. Brązowowłosy chłopiec poczuł się lepiej i już nie zaprzątał sobie głowy wyzwiskami ze strony rówieśników. Zaczął opowiadać o tym, co dowiedział się z tej książki. John był pod wrażeniem. Ten chłopiec, który przed chwilą siedział zapłakany, teraz żywo opowiadał o pierwiastkach z tablicy Mendelejewa, właściwościach etenu i innych rzeczy, których dziecięcy mózg Johna jeszcze nie pojmował. Lecz jego wykład przerwało wołanie mamy Johna. Zasmuceni chłopcy musieli się pożegnać.
- Jak Ci na imię? - spytał się blądwłosy chłopiec gdy wstał.
- Sherlock. - powiedział. - A ty?
- John.
- Widzimy się jutro o tej samej porze tutaj? - zaproponował Sherlock.
- Oczywiście! - uśmiechnął się John.
- W takim razie dozobaczenia John.
- A właśnie, Sherlock. - chłopiec kucnął koło Sherlocka. - Wcale nie jesteś dziwolągiem. Oni są poprostu zazdrośni, ponieważ jesteś wyjątkowy i utalentowany.
Chłopiec słysząc to oblał się rumieńcem. John pomachał mu na dowidzenia i pobiegł do swojej mamy.
I tak właśnie ten dąb stał się ich miejscem spotkań. Codziennie przychodzili i spędziali ze sobą długie godziny na czytaniu książek, gadaniu, śmianiu się i bawieniu. I tak mijały lata, a nasi chłopcy wkroczyli w wiek nastoletni. W tym właśnie wieku obaj poczuli do siebie coś czego nieczuli nigdy do nikogo. To była miłość, lecz próbowali to tłumić będąc pewny, że ten drugi nie odwzajemni miłości.
- Sherlock... - zaczepił go pewnego razu blądyn leżąc pod dębem z rękami pod głową i wpatrując się w niebo. - Co właściwie chciałbyś robić po skąńczeniu szkoły?
Chciałbym zamieszkać z tobą i żyć szczęśliwie u twego boku. Ta odpowiedź wręcz krzyczała w jego umyśle chcąc wyjść na światło dzienne.
CZYTASZ
Johnlockowe Opowieści
FanfictionCo tu dużo mówić . Będę tu wstawiała różne Johnlockowe one shoty i dłuższe opowiadania .