Rozdział 3

507 26 5
                                    

Hermiona

Gdy docieramy do hotelu jest już kilka minut po ósmej rano. Zwykle w hotelach zameldować się można dopiero po południu, ale tato nie chciał czekać tak długo wałęsając się z walizkami po mieście więc zapłacił ekstra przy rezerwacji.

Odebraliśmy kluczyki do naszych pokoi i czym prędzej poszliśmy na pierwsze piętro. Oboje byliśmy zmęczeni i potrzebowaliśmy chociaż krótkiego odpoczynku.

I śniadania.

Tata miał nam załatwić prowiant na podróż. Wziął nawet swoją walizkę do pracy, bo miał tam jeszcze miejsce na pojemniki z jedzeniem.

Chcieliśmy kupić coś na dworcu jak już dojechaliśmy, ale mieli jedynie okropnie zimne, trzymane w lodówce kanapki. Nie chciałam ryzykować bólu zęba już pierwszego dnia wyjazdu.

Wchodzę do niewielkiego, ale przytulnie urządzonego pokoju. Pojedyncze łóżko, stolik nocny, szafa, maleńki stół z dwoma krzesłami. Nie ma wiele, ale na tych kilka dni spokojnie mi starczy.

Od razu kładę walizkę na jednym z krzeseł i wyjmuję z niej jednoczęściowy strój kąpielowy i jedną z sukienek, które wybrałam na plażę, ponieważ jednogłośnie ustaliliśmy, że po śniadaniu jest to nasz pierwszy i zarazem jedyny dziś przestanek. Pomimo przespania prawie czterech godzin czuję się jakby przejechał po mnie czołg. Nie mam sił ani najmniejszych nawet chęci na zwiedzanie.

Idę pod prysznic, gdzie zmywam choć częściowo zmęczenie po całonocnej podróży. Myję też włosy, tłuste i przepocone choć myłam je zaledwie wczoraj. Te upały są okropne.

Na całe szczęście tutaj, choć wciąż gorąco jest o niebo lepiej, głównie przez wiatr, którego w Warszawie prawie nie ma, a tutaj hula w najlepsze. Martwię się jednak o włosy - najbardziej lubię je nosić rozpuszczone, ale przez tutejszą bryzę już po kilku minutach będę miała istne afro i nigdy nie uda mi się rozplątać wszystkich kołtunów.

Po skończonym prysznicu zakładam strój kąpielowy a na to zwiewną, różową sukienkę do kolan, włosy zaplatam w kucyka i delikatnie podkreślam kredką i tuszem oczy.

Zadowolona z efektu wracam do pokoju, a moje oczy od razu tęsknie spoglądają w stronę łóżka. Jestem okropnie głodna, ale przecież jak położę się na tych dziesięć minut to nie zrobi to już wielkiej różnicy, prawda?

Czterdzieści minut później budzę się z drzemki, w którą zapadłam na dziesięć minut. Spałabym pewnie dłużej, gdyby nie uparte ssanie w żołądku, ale nawet ten krótki pół sen pomógł mi podładować moją wewnętrzną baterię.

Idę do łazienki za potrzebą i przy okazji sprawdzam, czy się nie rozmazałam, ale wszystko wciąż wygląda tak jak powinno.

Nie mogąc dłużej ignorować burczącego coraz głośniej brzucha zamykam swój pokój na klucz i pukam do pokoju naprzeciwko, który zajmuje Aleksander. Słyszę ciche zaproszenie. Niepewnie naciskam klamkę i wchodzę do pomieszczenia, które jest lustrzanym odbiciem tego z którego wyszłam przed chwilą.

- Jest pan gotowy? - pytam patrząc na pijącego wodę mężczyznę, na co on zaczyna się krztusić.

Szybko do niego podbiegam i zaczynam klepać go po plecach aż udaje mu się uspokoić.

- Błagam, tylko nie pan. Jestem po trzydziestce, nie sześćdziesiątce.

- Ale...

- Żadnego ale. Z resztą, sama widziałaś, że to słowo o mało mnie nie zabiło.

Wybucham śmiechem, a on mi wtóruje i postanawiam się dalej nie sprzeczać. Wszystkim kolegom taty mówiłam per pan, ale jak widać ten jeden różni się od reszty również i w tym aspekcie.

Przyjaciel mojego tatyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz