Rozdział 27

291 18 2
                                    


Hermiona

Wychodzę w pracy na obolałych nogach trzymając drżącymi z wysiłku rękami torebkę pod pachą.

Boli mnie dosłownie wszystko: począwszy od kręgosłupa aż po najmniejszy mięsień jaki można znaleźć w ludzkim ciele.

Pojęcia nie mam jak Kaśka daje rade tak dzień w dzień. Ja już po jednym najchętniej bym nigdy więcej tu nie wróciła. I pomyśleć że jeszcze nie tak dawno narzekałam na pracę w restauracji. Byłam szalona.

Dotychczas zawsze myślałam, że praca w sklepie jest nudna. Ot siedzisz sobie na taborecie wpatrując się w kasę fiskalną, obsługując klientów i zerkając co chwilę na zegar odliczając powoli mijające minuty pozostałe do końca zmiany.

A tak jak zapowiedziała Kaśka, nie miałam nawet minuty na zrobienie siusiu, a co dopiero nudę.

Jedyny plus tej pracy jest taki, że na myślenie o tym jak bardzo jebie mi się życie również nie miałam czasu.

Rozkładanie towaru, obsługiwanie klientów, robienie hot-dogów, znów towar na półki, dostawa, sprawdzanie terminów ważności, metkowanie przecenionych produktów...

A na samą myśl o tym, że jutro znów mam na ósmą rano chce mi się płakać.

Wyjmuję z torebki wibrujący mi telefon i patrzę na wyświetlacz - Kaśka.

- Hej - mówi dziarskim tonem. Pojęcia nie mam jak to możliwe, skoro również pracowała osiem godzin.

- Cześć.

- Uuuu, domyślam się, że pierwszy dzień cię wykończył? - mówi śmiejąc się.

- Tak, bardzo śmieszne.

- Przyzwyczaisz się - jakoś nie chce mi się w to wierzyć - Co powiesz na kebaba i zimne piwko?

- Wolałabym łóżko i garść paracetamolu – odpowiadam poważnie.

- Usiądź gdzieś na ławce i odpocznij, będę za piętnaście minut. Niedaleko ciebie jest fajna budka przy której można usiąść i zjeść.

Zdaje się, że nie mam wyjścia.

- Ok, niech będzie.

- Pa.

Żegnam się i rozłączam.

W sumie może to jedzenie nie jest takim złym pomysłem, bo nie mam pojęcia skąd miałabym teraz wziąć siły na powrót do domu.

Sadzam tyłek na najbliższej ławce i aż cicho pojękuję z przyjemności jakie daje mi ten prosty gest.

Przez cały dzień nie siedziałam nawet minuty.

Kto normalny pracuje w takim miejscu z własnej woli? I to za takie pieniądze? Powinni płacić co najmniej podwójnie.

Przy następnej wizycie w sklepie muszę pamiętać aby już nigdy więcej się nie skrzywić, jeśli ekspedientka nie będzie w najlepszym humorze, bo ja sama w chwili obecnej jestem gotowa gryźć i kopać każdego kto mi się nawinie.

Zamykam oczy i po prostu istnieję.


Kilka minut później znów wibruje mi telefon. Zmuszam swoje obolałe ciało do ruchu i wyjęcia aparatu z torebki.

Aleksander.

Wpatruję się w ekran i mam pustkę w głowie.

Przez cały dzień nie miałam nawet okazji aby zastanowić się nad tym, jak powinnam się zachować gdy się do mnie odezwie.

Przyjaciel mojego tatyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz