Miesiąc później
Hermiona
Stoję pod budynkiem, w którym mieści się gabinet jednego z najlepszych lekarzy i terapeutów w całej Warszawie bojąc się zrobić krok do przodu.
Bo przecież co ja tu w ogóle robię? Po co przyszłam? Czego chcę się dowiedzieć?
Pojęcia nie mam.
A jednak stoję tu od dobrej godziny i nie wiem czemu nie umiem wejść do środka lub zwyczajnie odejść.
Ostatni miesiąc był miesiącem zmian. Kilka dni po tym, jak wyszłam od Aleksandra (no dobra, uciekłam) Kaśki brat zadzwonił oznajmiając, że wraca do domu. Pani Marysia co prawda nalegała abym została, twierdząc, że jakoś się pomieścimy ale wiedziałam, że nie minie długo jak będziemy mieli wszyscy nawzajem siebie dość mieszkając tak na kupie. Nie chciałam wracać do taty, więc zaczęłam szukać jakiegoś lokum.
Szybko okazało się, że ceny mieszkań i kawalerek w Warszawie są powalające i przy moich drobnych oszczędnościach mogę jedynie pomarzyć o własnym kącie.
Udało mi się znaleźć maleńki pokoik do wynajęcia u starszej pani. Blok jest obskurny i stary, mieszkanie wygląda jak na zdjęciach z lat sześćdziesiątych, a o mikrofali mogłam zapomnieć, ale cieszę się. Mam tapczan i komodę, na której stoi mały, ale działający bez zarzutu telewizor. Czasem robię zakupy pani Zosi zakupy, ale nie mam nic przeciwko temu, tym bardziej, że później zawsze częstuje mnie swoim wyśmienitym sernikiem z brzoskwiniami. Co więcej, dzięki znajomościom jej najstarszego syna udało mi się zdobyć wolontariat w Muzeum Narodowym i teraz dwa razy w tygodniu przez cztery godziny robię to, co wymaga wykonania w danym momencie. Czasem jest to oprowadzenie po muzeum, a czasem zamiatanie podłogi, ale nie narzekam.
Nie jest oczywiście łatwo. Po opłaceniu pokoju i dołożeniu się do bieżących rachunków, opłaceniu abonamentu za telefon i karty miejskiej nie zostaje mi dużo i coraz częściej muszę zaglądać na dział z przecenionymi produktami, a o zjedzeniu na mieście nie mam nawet co myśleć. Czasu dla siebie też mam nie wiele, bo jestem albo w pracy, albo w muzeum, ale to nie ważne.
Jestem na swoim i tylko to się liczy.
Dziś udało mi się wcześniej wyrwać się z Żabki, ale zamiast do domu przyszłam tutaj.
I tak stoję.
Jakieś dwie godziny później wychodzi z budynku młoda, szczupła dziewczyna i idzie w moją stronę.
Mam ochotę uciec. Udać, że wcale nie stoję tu jak jakaś chora psychicznie kobieta wpatrując się w gabinet terapeutyczny jak w siódmy cud świata, ale nie mogę się ruszyć.
- Przepraszam, mogę w czymś pomóc? - jej głos jest miły a delikatny uśmiech powoduje, że lekko się rozluźniam i najgorsze przerażenie powoli mnie opuszcza.
- Nie, ja tylko.... - co ja tylko?
Rozglądam się dokoła w poszukiwaniu jakiejś sensownej wymówki, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
- Za chwilę będzie padać - mówi kobieta spoglądając w lekko tylko zachmurzone niebo - Może wejdzie pani do środka, aby przeczekać?
Nie będzie padać. Wiem, że to jedynie wymówka, abym weszła do środka, gdzie jak na przychodnie terapeutyczną przystoi będę męczona milionem pytań natury filozoficznej na które nie będę znała odpowiedzi. Znów mam ochotę uciekać, ale nim udaje mi się cokolwiek zrobić kobieta bierze mnie pod rękę i prowadzi w stronę drzwi.
CZYTASZ
Przyjaciel mojego taty
RomanceTo miał być dla Hermiony upragniony, długo wyczekiwany wyjazd na którym miała nadzieję zbliżyć się ze swoim tatą, u którego mieszkała od czasu śmierci matki. W ostatniej chwili, będąc już na peronie dostaje telefon od taty, że ten jednak nie da rady...