ROZDZIAŁ 14

6.8K 252 24
                                    

Zostawcie gwiazdkę i komentarz! Miłego czytania!

Clay🎀

– Szkoda, że już musisz wracać – Aren obdarzył mnie dość smutnym grymasem. – Fajnie spędziłem z tobą te trzy dni, Clay. Miejmy nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy – zaczepnie puścił oczko, oddając mi rączkę mojej walizki.

Oczywiście, że nie miałam zamiaru wracać do Ameryki od razu po pierwszym mailu od Moona. Spędziłam tam trzy dni, bez niego, pragnąc w pełni pogodzić się z rzeczywistością, jaka mnie zastała. Mimo wszystko... było trudno. Dalej czułam się jak wykorzystana idiotka.

– Jak los tak będzie chciał, to się jeszcze spotkamy – zapewniłam, chociaż w gruncie rzeczy to było mało prawdopodobne. Z tego, co mi mówił wiedziałam, iż mieszkał w Teksasie. Czyli porządny kawałek drogi od Seattle, z obliczeń map było to jakieś trzydzieści godzin – absurdalne!

Dotknęłam jego ramię otulone lnianą, białą koszulą czując jakiś ścisk na dole brzucha. Był miłym towarzystwem, podczas mojego "wypoczywania", opuszczanie Dubaju w jakiś sposób zamiast wprawiać mnie w radość z powodu powrotu do domu, to jednak budziło we mnie lęk.

Przecież to było jakieś chore! Codziennie na skrzynce miałam wiadomość od tego wypierdka Mike'a Moona, który kazał mi wracać, plus ciągle dostawałam informację od Joanne, która streszczała mi wszystko, łącznie z aferą Dana. Nie mogłam ukryć gromkiego rechotu, gdy dowiedziałam się, że ten pajac oglądał porno w czasie pracy. Tylko w myślach wyobrażałam sobie zagotowanego Moona, i... czułam dumę?

Karma jeszcze do ciebie wróci, skurwysynie.

Chociaż sądziłam, że perfidnie kłamie w sprawie zwalniania pracowników, i na początku czytając treść jego maili byłam niemal tego pewna, lecz Jo uświadomiła mi, że niestety nie. Zwalniał każdego, kto tylko mu lekko podpadł.

– Jeśli się kiedyś jeszcze spotkamy, obiecuję, że zabiorę cię na prawdziwą randkę, co ty na to? – ciemna brew Arena uniosła się łobuzersko.

– Nie mam nic przeciwko – bo przecież i tak się nie spotkamy, prawda?

– To do kiedyś, Clay – pochylił głowę bardzo ostrożnie całując mój policzek. Zamarłam, a gdy się wyprostował zamrugałam wysilając się na skromny uśmiech. Przecież stałam przed lotniskiem! Mijało nas mnóstwo ludzi, nie mogłam tam sterczeć zakłopotana jego bliskością.

– Tak, do kiedyś, Aren! – machnęłam mu na pożegnanie ruszając prosto między szklane, rozsuwane drzwi. A więc...

Żegnaj moja Dubajska przygodo, witaj żałosna rzeczywistość.

***

Zamknęłam kopniakiem drzwi od swojego mieszkania, opierając się od razu o nie. Złączyłam dłonie za sobą, uniosłam wysoko głowę i wymęczona przymknęłam powieki wypuszczając z ust powietrze.

– Dość – jęknęłam padając z nóg. I chociaż tym razem także wracałam klasą biznes, którą sobie kupiłam mając dostęp do środków przeznaczonych na ten wyjazd, to siedzenie mimo oddzielenia, obok jakiegoś młodego piłkarza, który chciał mnie poderwać, nawet, gdy kuźwa spałam było wręcz jakąś karą, za czyn, którego nie popełniłam... miałam ochotę wtedy uciekać do klasy ekonomicznej i skulić się w tym ciasnym korytarzu. Wydawało mi się to być lepsze niż ciągłe przechwałki o tym ile on goli nie strzelił. – Ciekawe czy w naturze strzeliłeś, cymbale – wymamrotałam zdejmując buty. Rzuciłam je pod skromną szafkę.

Musiałam jeszcze dać znać ojcu, i Jo, że byłam u siebie. Gdy to zrobiłam nawet nie dałam rady wziąć kąpieli. Wszystko mnie bolało. Padłam na łóżko jak długa nastawiając budzik na ósmą. Liczyłam, że jakieś niebiosa się nade mną zlitują, i uda mi się być żywa.

#2 The Business Art by Moon |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz