Rozdział 29: Tylko nie ty

11 2 1
                                    

Z każdej ze storn nachodzili martwi, tak jakby zaczynali formować się w stado. Don ledwo szedł, a ja zaczynałam tracić siły.

- Musimy szybko dostać się do bazy. - sapałam. - Robi się ich coraz więcej, a w takim stanie sami sobie nie poradzimy.

- Mówiłem żebyś mnie zostawiła. - upierał się blondyn. - Jestem jak balast.

- Najwidoczniej lubię sobie utrudniać życie. - poprawiłam rękę Dona na swoim ramieniu.

Śnieg, który uginał się pod naszymi nogami w cale nam nie pomagał. Dźwięki truposzy rozciągały się dookoła, a my byliśmy w środku ciemnego lasu. Nagle chłopak wyślizgnął mi się spod ramienia i upadł na ziemię.

- Uh!- krzyknął.

Spojrzałam na blondyna, który nie mógł się podnieść. Jego kostka zaczynała puchnąć. Była najprawdopodobniej skręcona.

- Chodź. - podeszłam i wyciągnęłam rękę do niego.
- Uciekaj. - odtrącił moją dłoń.

Spojrzałam z niedowierzaniem

- Don wstawaj...
- Rozejrzyj się! - krzyknął. - Tak chcesz zginąć!? Chcesz być rozszarpana na kawałeczki?! - łzy napływały mu do oczu. - Tylko nie ty... nie ty!

Podeszłam do chłopaka i uklęknęłam. Spojrzałam w jego pełne rozpaczy i łez oczy.

- Wole zginąć z Tobą niż Cię tu zostawić. A najbardziej chciałabym przeżyć i żyć z Tobą. Więc proszę - wyciągnęłam ponownie rękę - nie poddawaj się tak łatwo i wstań.

Jakimś cudem  udało mi się go złamać. Blondyn z trudem wstał i ponownie ruszyliśmy w stronę bazy. Najważniejsze było to, że byliśmy w ruchu.

Zaczynało robić się ciemniej i zimniej. Mimo, iż znaliśmy okolice, to przez gromadzące się stado musieliśmy wybrać drogę na około.

[* szum w radiu*]

Spojrzałam na krótkofalówkę którą Don miał przy spodniach. Nagle jebana zaczęła działać.

[ Don? ] - odezwał się Lucas [ Odezwij się kurwa! Znalazłeś Nel?!]

[ Tak, jesteśmy razem] - wyrwałam radio

[ Dzięki Bogu...] - wyszeptał.

[ Ale... mamy pewien problem. Martwi zaczynają się formować w stado i jesteśmy... że tak powiem otoczeni. Idziemy cały czas przed siebie i próbujemy dojść do bazy, ale jest ich sporo i musimy wybierać drogę na około. ] - Złapałam oddech.

[ Kurwa!] - krzyknął, a w tle usłyszałam głos zmartwionej Daisy.

[ Don jest ranny. Ma skręconą kostkę i jest mocno poobijany. Ja mam chyba złamane kości w dłoni i palce. Nos też wygląda na złamany bo ledwo dycham. Nie damy rany sami z nimi walczyć. Potrzebujemy wsparcia i to teraz. ]

[ Co tam do cholery się stało?! ] - dopytywał - [ Przecież miałaś za chwile wrócić, on po Ciebie poszedł, a teraz wracacie cali.... NIE CALI! ]

[ Nie ma czasu, żeby teraz to tłumaczyć. ] - spojrzałam w stronę drzew. [ Kierujcie się na północ. Bez odbioru. ]

Dotarliśmy do starego drewnianego sklepu. Był przy drodze. Miałam nadzieje, że mój brat zaraz się pojawi i jak bohater nas uratuje.

Miejsce wydawało się bezpieczne, ale fakt tego, że było opuszczone i można było zauważyć plamy krwi na ścianach i podłodze, przyprawiał o mdłości.

- Obejrzę nogę. - powiedziałam pochylając się nad nogawką Dona.

- Raczej Ciebie powinien ktoś obejrzeć. - uśmiechnął się.

Spojrzałam na niego wzrokiem, który miał mu dać do zrozumienia, że aktualnie nie jest mi do żartów.

- Jest skręcona...- dodałam cicho. - Mam nadzieje, że Lucas szybko się pojawi. Dalej napewno nie damy rady pójść.

- Jak stado do nas dotrze...
- Nie dotrze. - przerwałam.

Don spojrzał gniewnie.

- Jak dotrze...- kontynuował. - Masz zabierać dupę stąd. Nie patrz za siebie, a najlepiej nie słuchaj tego co będzie się działo.

- Po moim trupie. - podeszłam do okna.
- Chyba prędzej po moim. - poprawił się blondyn.

Zaczęłam się denerwować i robić miny.

- Czemu zawsze musisz wydawać mi te rozkazy jakbyś był moim przełożonym. Nie jesteś! - krzyknęłam. - Kiedy w końcu zrozumiesz, że nigdy Cię nie zostawię. Swoich się nie zostawia...

- Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że się o Ciebie martwię i nie pozwolę Ci zginąć na darmo. - zaczął się denerwować.

- Na darmo?! - uniosłam się. - Jeżeli uważasz, że smierć w imię miłości to ,, darmo".... To nie wiem co nas łączy.

Powiedziałam coś czego nie chciałam. W gniewie.

- Do cholery Nel! - krzyknął tak, że cała aż wzdrygnęłam. - Przestań w końcu zachowywać się jak dzieciak i dorośnij. Nie żyjemy w starym świecie. Nie jest i nie będzie jak kiedyś. Jeżeli nie wbijesz sobie do głowy, że przetrwanie jest najważniejsze to nie wróżę Ci świetlanej i długiej przyszłości.

Oczy mi się zaszkliły. Pierwsza nasza ,, związkowa kłótnia".

- Przetrwanie nie jest wcale najważniejsze...- burknęłam.

- Skończ chrzanić. - pokręcił głową.
- Uczucia, to one sprawiają, że nie tracisz swojego człowieczeństwa. One pozwalają Ci iść na przód i przetrwać. Bo walczysz już nie tylko dla siebie i za siebie, ale walczysz dla kogoś, a to wymaga czasami poświęceń. - otarłam łzę z policzka.

Naszą kłótnie przerwał szum radia.

[ N... Slysz...Słyszysz mnie?] - głos Lucasa rozbrzmiał między falami.

[ Tak. Przerywa coś, ale słyszę. ] - odparłam.
[ Gdzie jesteście? ]
[ W jakimś starym drewnianym sklepie] - wyjrzałam za okno. [ Prowadzi tu droga w stronę Hershey] .

[ Niedługo będziemy. Mieliście racje... uformowało się stado i musieliśmy też ich ominąć. ] - westchnął. [ Wszyscy cali?]

[ Tak. ] - spojrzałam na siedzącego obrażonego Dona. Teraz on zachowywał się jak dziecko.

Nie.

Jak rozwydrzony bachor któremu się powiedziało ,, nie" i które wpadło w gniew. - [ Wszyscy cali. ]

[ Bądźcie gotowi. Wchodzimy i wychodzimy. Musimy to zrobić szybko i cicho. Bez odbioru. ]- dodał po czym usłyszałam już tylko ciszę.

The End Of EverythingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz