Rozdział 36 (10.3)

146 8 0
                                    

– Chcesz zagrać na pełne osiemnaście dołków? – zagadnął ją mężczyzna, gdy stanęli przy pierwszym z nich.

– Im więcej dołków, tym więcej czasu na poznanie się – odparła starając się brzmieć przekonująco w swej nowej roli.

– Podoba mi się twój sposób myślenia.

Mężczyzna zdawał się nie zauważać jej lekkiego niezdecydowania, co uznała za niewątpliwy plus. Nie chciała się tłumaczyć ani wychodzić na jędzę, którą z dnia na dzień się stawała, choć było to od niej niezależne. Wymagała tego sytuacja.

Rozkładając sprzęt, oceniła pobieżnie swojego przeciwnika, któremu humor wyraźnie dopisywał.

Aż tak bardzo uwielbiał tę grę? A może cieszyło go jej towarzystwo?

– Rozpocznę z czerwonego – oznajmiła Amelie wskazując na najdalszy obszar tee⁠1.

– To część dla amatorów, wiesz o tym? – upewniał się.

– Tak, wiem – poinformowała wyciągając kołek z torby. – Choć mam wiele talentów – zaczęła nieskromnie – to golf się do nich nie zalicza.

William zaśmiał się słysząc jej żartobliwy ton.

– Nie grałaś więcej z ojcem? – dopytywał z zainteresowaniem opisując swoją piłeczkę⁠2 czarnym markerem.

– Nie, zabierał mnie ze sobą góra raz w miesiącu. Chyba wolał spędzać czas sam, a ja i bez tego miałam masę obowiązków.

– Królewskie życie nie jest łatwe, co?

– Jestem tu, prawda?

– Słuszna uwaga – przyznał jej rację.

– Czym zajmują się twoi rodzice? – zagadnęła chcąc poznać mężczyznę nieco bliżej, ale także odkryć powód, dla którego to akurat jego kandydatura przeszła selekcję ojca.

– Moja rodzina od pokoleń zajmuje się produkcją stali. Dziwi mnie, że o niej nie słyszałaś.

W pierwszej chwili Amelie mogłaby uznać jego wypowiedź za przejaw zarozumialstwa, nie byłoby to niczym nowym w porównaniu do tego czego doświadczyła na poprzednich spotkaniach, ale wnet opanowała emocje i na dobre wyzbyła się podejrzliwości.

Kojarzyła jego nazwisko, choć gdy James wspominał je po raz pierwszy miała w głowie kompletną pustkę. Ale czy mogła się za to winić? Owszem, jego rodzina stanowiła ogromne szychy, ale przecież ona nigdy nie robiła z nimi interesów osobiście. Nie miała ku temu potrzeby. A nawet jeśli takowa by powstała, wówczas pałac dysponował gronem doradców wyspecjalizowanych w różnych dziedzinach, którzy z pewnością znali się lepiej na prowadzeniu biznesów niż ona sama.

– Nazywasz się Richardson, tak?

– Mhm – potwierdził przyglądając się kijom w swojej torbie.

– To twoja rodzina założyła „SteelRich"? – zapytała chcąc rozwiać wszelakie wątpliwości.

– Czyli jednak o mnie słyszałaś – odpowiedział wyraźnie uradowany jej lekko opóźnioną spostrzegawczością.

– Od lat wspieracie naszą fundację – zauważyła. – I doceniam grę słów – dodała po chwili, czym wywołała kolejny uśmiech na twarzy kandydata.

Nazwa była niczym innym jak zlepkiem słowa „stal" oraz pierwszych czterech liter nazwiska założycieli, które same w sobie tworzyły kolejne słowo. Całość tłumaczono jako „bogaty w stal". Nie mogła wyjść z podziwu dla tego pomysłu. Był zarazem prosty, jak i genialny.

Królewski ochroniarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz