19. Daniel

510 112 56
                                    

Kochani!

Życzymy Wam udanego tygodnia 😘

✨✨✨

Mój stres miał stresa, a słowa mamy brzmiały w mojej głowie niczym echo.

– Danielku, proszę, powiedz coś – jęknęła rodzicielka. – Dziecko, ja naprawdę, ja bardzo przepraszam – plątała się. – Gdyby nie ten ból...

– Wszystko rozumiem, mamo – sapnąłem. – O której masz wizytę u dentysty?

– Tego nie wiem – pisnęła. – Pielęgniarka wpisała mnie jako nadprogramowego pacjenta, lekarz przychodzi o ósmej.

Zacisnąłem szczęki. Była szósta trzydzieści, Karola wyszła dziesięć minut temu, a mamę bolał dopiero co zaleczony ząb. Od lat chodziła do dentysty w Pruszczu Gdańskim, rozumiałem, że z bolącym chciała jechać do tego samego lekarza, który schrzanił robotę.

– Dziewczynki mają egzamin – załkała matka. – Danielku, ja...

– Mamo, daj mi Daniela na głośnomówiący – odezwała się Wiki. Miała odrobinę ciemniejszy głos od siostry. – Siema blondas.

– Siema – mruknąłem. – Się ma, albo się nie ma. Ja mam ostro przejebane i nie mam niańki.

– Dawaj małą, pojadę z nią na egzamin, powiem, że nie miałam co z nią zrobić – zaśmiała się perliście, co mnie odrobinę rozbawiło.

– O której kończycie egzamin? – spytałem z nadzieją.

– Mamy od dziewiątej do jedenastej, więc o dwunastej mogłybyśmy zająć się Luśką.

No tak, ale co do dwunastej? Myśl, Daniel! Kurde, co za pech!

– Weź ją do roboty, a my odbierzemy naszą laleczkę z komendy – zaproponowała wesoło. Wiki była zawsze pozytywna i nieco szalona. Sylwia zaś rozsądna i pragmatyczna.

– Ja może jednak dam radę – załkała w oddali mama.

– Nawet nie żartuj – uniosła głos Sylwia. – Mamo, ty masz gorączkę, jeszcze ci to szycie puści, kiedy podniesiesz Lusię, tam jest stan zapalny, trzeba szybko antybiotyk!

– Uważam, że Sylwia ma rację – skwitowałem poważnie.

– Ale co z Lusią? – spytała żałośnie mama.

– Jedzie ze mną na komendę. – Wzruszyłem ramionami. – Moje dziecko, moja odpowiedzialność.

Uzgodniłem z bliźniaczkami, że odbiorą Luśkę po egzaminie, ale do tego momentu musiałem improwizować. Już nie raz się zdarzało, że któryś z chłopaków przyszedł z dzieciakiem do roboty, ale to był mój pierwszy samotny raz z córką, a od razu z takim tąpnięciem.

Wpadłem do sypialni, gdzie Lusia kończyła ubieranie się. Na ten widok westchnąłem uradowany, że moja córka była nie tylko odchowana, ale do tego samodzielna.

– Mam dla ciebie niespodziankę – zagaiłem i porwałem ją na ręce. – Ładnie zjadasz śniadanko, spakuję twoje misie, weźmiemy książeczkę, kilka kredek i zabieram cię do pracy.

Lusia zrobiła ogromne oczy, zaś usta ułożyła w literę „O".

– Do pracy? – Klasnęła w dłonie. – A gdzie śnieg?

– Jaki śnieg? – dopytałem, niosąc córkę do kuchni.

– Bo powiedziałeś, że kiedy spadnie śnieg, to zabierzesz mnie do pracy, a śniegu nie ma. Jest ciepło. Weźmiemy śnieg z lodówki? – Wskazała na urządzenie.

PokręceniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz