6. Karolina

486 111 51
                                    

Kochani ❤️ przed Wami ostatni rozdział maratonu majówkowego. Rozdziały będą pojawiały się systematycznie w poniedziałki i czwartki o godzinie 16:00 😈

✨✨✨

– Mamusia!

Zostawiłam walizkę i kucnęłam, a Lusia wpadła w moje ramiona z takim impetem, że aż się zachwiałam. Ucałowałam z czułością główkę córeczki i pogłaskałam jej roztrzepane włoski.

Mała miała zarumienione policzki i usta umazane czekoladą.

– Ktoś tu zaczął jeść babeczki beze mnie – wymruczałam z udawanym oburzeniem, na co dziewczynka zachichotała i złożyła na moim policzku soczystego całusa. Miałam gdzieś, że prawdopodobnie mnie pobrudziła.

– Zostawiłam dla ciebie – zapewniła z dumą.

Uniosłam Lusię i razem z nią przeszłam z przedpokoju do kuchni, gdzie siedziały moja mama i siostra.

– Musimy pogadać – wyszeptałam do Emilki, sadzając córkę na krześle obok niej. – Jak tylko mała pójdzie spać.

Siostra spojrzała na mnie z zaciekawieniem, które zaraz przemieniło się w troskę. Pokiwała tylko głową i zerknęła na mamę, ale ta, na szczęście, nie zwróciła uwagi na naszą konspirację.

Umyłam dokładnie ręce przy kuchennym zlewie i dosiadłam się do moich dziewczyn. Chwyciłam babeczkę upstrzoną kolorową posypką i jadalnym brokatem. Przynajmniej miałam nadzieję, że był to ten do jedzenia.

– Pyszna! – poinformowałam po przełknięciu pierwszego kęsa słodkości. – To moja zdolna córeczka przygotowała takie rarytasy?

Lusia napuszyła się niczym mały paw i pokiwała z radością główką. Ponownie ją ucałowałam. Tak bardzo tęskniłam za córką. Nienawidziłam tych służbowych wyjazdów. Była to wielka wada mojej pracy, ale z drugiej strony, dzięki niej mogłam spędzać z dzieckiem więcej czasu. Delegacje odbywały się często w okresie od marca do czerwca, a przez resztę roku pracowałam głównie zdalnie. Poza tym trzydniowy wyjazd nie był aż taki straszny, jeśli kolejne cztery dni mogłam spędzić z moich rozchichotanym maluchem. Nie musiałam się martwić o to, czy Lusia będzie dobrze zaopiekowana. Miałam wsparcie rodziców i siostry, a cała rodzina uwielbiała moją córkę i zrobiłaby wszystko, by ją uszczęśliwić. Na szczęście dziecko do tej pory nie zmieniło się w małego, roszczeniowego potworka, a była to prawdopodobnie zasługa jego charakteru, a nie wychowania, bo dziadkowie i ciotka rozpieszczali je do granic możliwości.

– Mamusiu...? – Lusia zawiesiła pytanie i spojrzała na mnie z oczekiwaniem.

No tak! Przez zmęczenie i to wszystko, co się wydarzyło, prawie zapomniałam!

– Oczywiście, że przywiozłam, ty zachłanna istotko. – Roześmiałam się i wstałam, by wrócić do przedpokoju po walizkę.

Wniosłam ją po schodach na górę, do naszego pokoju, a Emilka w tym czasie przyprowadziła dziewczynkę. Wyjęłam z bagażu maskotkę. Lew Hewelion miał na sobie czapkę pilotkę i lotnicze okulary.

Lusia wtuliła policzek w miękką zabawkę, a następnie odłożyła ją na półeczkę, do kolekcji.

Za każdym razem, gdy jechałam w delegację, kupowałam córce oficjalną maskotkę tamtejszej organizacji turystycznej. Kolekcja wciąż się powiększała. Były w niej zabawki z Trójmiasta, Krakowa, Lublina, Warszawy i innych miast.

Przełknęłam z trudem ślinę. Lusia cieszyła się z prezentu, to była nasza mała tradycja. Ta półka miała jednak jeszcze inne znaczenie – była przypomnieniem każdego z wyjazdów, gdy zostawiałam dziecko, by zarobić pieniądze na nasze utrzymanie.

PokręceniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz