5. WOLNE

140 14 15
                                        

Dochodziła jedenasta, gdy skrzypnięcie drzwi wyrwało Magnusa ze snu.

– Przepraszam, nie chciałem cię obudzić – powiedział przepraszającym głosem Alec.

– Która godzina?

– Prawie ominęło nas śniadanie, zdążyłem w ostatniej chwili.

Podszedł do stolika i położył na nim przyniesioną z restauracji tacę. Udało mu się załapać na naleśniki, które ułożył na dużym talerzu w równy stosik. Obok, w dwóch małych miseczkach, znalazł się dżem truskawkowy i bita śmietana. Oczywiście nie mogło zabraknąć kawy, której aromatyczny zapach wywabił Azjatę z łóżka.

– Jak ręka? Powinieneś ją oszczędzać – zganił go, zakładając szlafrok.

Alec z rozbawieniem odnotował, że kocio oki przestrzega pierwszej i póki co jedynej zasady, którą wprowadził do ich pokojowej współegzystencji.

– Dzięki twoim pielęgniarskim zabiegom wszystko z nią w jak najlepszym porządku – odparł i na dowód poruszał palcami.

– Warto więc było kilka razy wdać się w bójkę, przynajmniej zdobyłem doświadczenie – zaśmiał się.

– Pozwól, że tego nie skomentuję. Jedzmy, bo całkiem wystygnie.

Mimo, iż znali się dopiero od kilku dni, wspólnie spędzone śniadanie okazało się dla Magnusa czymś tak naturalnym, jak by robili to od zawsze.

– Mógłbym się do tego przyzwyczaić – zagadnął, gdy ostatni naleśnik zniknął w jego ustach.

– Zapomnij, już i tak dwa razy dostarczyłem ci posiłek do pokoju – bronił się Alec.

– Jak to mówią? Do trzech razy sztuka? – droczył się.

– Jak to mówią? Nadzieja matką głupich? – odbił piłeczkę.

Bane nie chciał ciągnąć tego tematu, bowiem nie o to mu chodziło. Mógłby codziennie latać po śniadania i przynosić je do ich pokoju, byle tylko czuć się tak, jak teraz. Jak by wszystkie elementy układanki wskoczyły na właściwe miejsce.

Było to dla niego tym bardziej dziwne, że siedział przy stole w samym szlafroku w dodatku bez grama makijażu i w ogóle się tym nie przejmował. Czuł, że w obecności Aleca może być sobą, a ten nie będzie go oceniał. Było to nowe, orzeźwiające uczucie, jak by po długim czasie wynurzył się z wody i zaczerpnął wielki haust powietrza.

I nagle ogarnęło go przerażenie. Stare demony powróciły, otaczając z powrotem jego serce grubym murem. Był zły na siebie, że tak daleko pozwolił sobie zabrnąć w tę relację. Ba, że zaczął zwyczajnie marzyć o życiu, które było dla niego nieosiągalne. Czuł, że Alec go polubił, w końcu stanął nawet w jego obronie, jednak nie był to typ faceta, który zainteresowałby się kimś takim, jak on. Za bardzo się różnili, wiedział o tym i nie miał zamiaru znowu cierpieć. Posmutniał, co nie uszło uwadze błękitnookiego.

– Ej, żartowałem – szturchnął go łokciem w bok – może być do trzech razy sztuka, a nawet czterech, jeśli zajdzie taka potrzeba.

– Nie, masz rację, po to jest restauracja, by w niej jadać, a nie biegać z żarciem po korytarzu – odparł poważnym tonem.

– Już nie przesadzaj, nikt nie robił z tego powodu problemów.

– Nie musiał, nie zapominaj, że jesteśmy tu w pracy, a nie na wakacjach – warknął.

Aleca zdziwiła ta nagła zmiana humoru. Jeszcze kilka minut wcześniej prowadzili wesołą dyskusję o rzeczach bardziej i mniej ważnych i nic nie wskazywało na to, że nastrój ten może ulec zmianie. Zastanawiał się, czy to, co powiedział, mogło aż tak wyprowadzić go z równowagi?

Na planie (Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz