XIX. Konfrontacja

68 17 156
                                    


Myśl o kolejnym dniu w szkole przyprawiała mnie o palpitacje po tym, czego się dowiedziałam. Nie przespałam prawie ani godziny tej nocy, a rano, zabierając plecak i wychodząc przez próg, już wiedziałam, że nigdy nie dotrę do drzwi budynku mojego liceum. 

Tym razem do Portalu udałam się okrężną drogą. Potrzebowałam oczyścić głowę. Maszerowałam między drzewami, póki nie zaczęły wydawać się coraz bardziej groteskowe spokojnym tempem. To było całkiem zabawne, uświadomić sobie, że niedawno temu nie potrafiłam znaleźć drogi do Drzewa Życia, a teraz mogłam iść którędykolwiek, wiedząc, że wyczuje jego energię, która mnie poprowadzi. 

Kiedy byłam jakoś w połowie drogi, usłyszałam szelest wśród drzew - ten dźwięk był na tyle niespotykany w Międzyświecie, że na chwilę mnie sparaliżowało. Zatrzymałam się i wiedziona instynktem skanowałam otoczenie dokładnie. Na prawo ode mnie gałęzie krzewu dzikich krwistoczerwonych róż poruszały się delikatnie, jak gdyby popchnięte przez przechodnia, albo lisa. Tylko że, zarówno przechodniów, jak i lisów brakowało w tej krainie. 

Dopiero po paru minutach ruszyłam dalej. Słyszałam w oddali muzykę, ale nie miałam ochoty witać się z Księciem. Po części było mi głupio przez to, w jakim stanie ostatnio mnie widział. Nie wiedziałam, co myśleć o jego pocałunku. 

"On chciał mi tylko pomóc, prawda?" - zapytałam sama siebie. 

Sam przecież mówił, że miłość nie jest dla niego, więc czemu teraz miałby mieszać w mojej głowie?

Skupiłam się na tym, uznałam to za fakt. 

Musiałam rozprawić się z Orifielem, to było ważniejsze. Dreszcz przeszedł mnie na myśl o tym, jak intensywne emocje wyczułam od niego tamtego wieczoru, gdy omal nie spaliłam swojego domu. To, jak mocno zareagował, na to, co stało się między mną a Księciem, drążyło dziurę w moim sercu, nawet mimo tego, że anioł mnie okłamał. 

Westchnęłam, mijając Drzewo Życia. Dzisiaj nawet jego delikatny, zielony blask nie był w stanie ukoić moich nerwów. Wiedziałam, że czeka mnie nieprzyjemna rozmowa. 

Z pewnym wahaniem wstąpiłam na polanę, usłaną przylaszczkami, kierując się ku jej środkowi. Skupiłam się na wspomnieniu fal i promieni słonecznych, pieszczących ciało. Przymknęłam oczy, kiedy wibracje rozniosły się po skórze, wnikając coraz głębiej. Miałam wrażenie, że zaraz rozpadnę się na małe kawałeczki, jak lustro, w które ktoś uderzył. 

Kiedy mrowienie ustało, otworzyłam oczy. 

Stałam na brzegu plaży w Królestwie, ale widok, który mnie przywitał, był daleki temu, co zapamiętałam.

Panował sztorm. 

Z przerażeniem patrzyłam na błyskawice, które przecinały niebo z zastraszającą częstotliwością. Ciemne chmury kłębiły się, nie pozwalając mi na dojrzenie błękitu nieboskłonu, który zawsze tak uspokajał. Huk, który rozlegał się z każdym uderzeniem pioruna, był ogłuszający. Bryza opadała na moją twarz, kiedy fale rozbijały się o piaszczysty brzeg, jakby chcąc go pochłonąć. 

Anioł o jasnych, prawie że białych, długich włosach wylądował przede mną, klękając w wodzie na jednym kolanie. Jego ciemne skrzydła przy tym oświetleniu pozbawione były poblasku indygo, który zapamiętałam z ostatniego spotkania. 

- Wreszcie... Może na coś się przydasz - mruknął Merks, powoli obracając się w moim kierunku. Policzek anioła "zdobiło" rozcięcie, pod którym widziałam odrobinę zaschniętej krwi. 

- Twój partner, do którego się nie przyznajesz, najwyraźniej odchodzi od zmysłów - wytłumaczył, podchodząc bliżej. Jego ciemna koszulka powiewała na wietrze, przylepiając się raz po raz miejscami do wytrenowanego ciała przez wilgoć w powietrzu. Fale rozbijały się o jego łydki. Wyglądał jak anioł śmierci. 

Spalona cz. 2 - Więź AniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz