XLVI. Złoto i cynamon

66 7 296
                                    


Otaczała nas ciemność.

Czarnowłosy mężczyzna klęczał, jego czerwone tęczówki błyszczały. Oczy mu się szkliły, bo wiedział, co zaraz zrobię.

„Dalej, zrób to" – dopingował uparcie głos. – „Chcesz tego".

– Wiesz, że tego chcesz – kusił Książę. Jego głos owijał się wokół umysłu jak ciemna mgła. Przyćmiewał zdrowy rozsądek, budził we mnie pierwotne żądze. Były na tyle potworne, że nie chciałam się do nich przyznać sama przed sobą.

„Chcę"? – zastanowiłam się. Niepotrzebnie. Nie miałam kontroli nad sytuacją.

Moje dłonie zaciskały się kurczowo na sztylecie. Ostrze powoli zbliżało się do klatki piersiowej demona. Słyszałam ogłuszające dudnienie. To moje serce biło panicznie.

Mogłam jedynie obserwować.

– Przestań! – krzyknęłam w przestrzeń.

Cisza pozostała niezmącona, jak gdybym wcale nie wydzierała się wniebogłosy.

Ostrze dotknęło piersi demona. Chłód oblekł moją duszę.

„Co, jeśli on ma rodzinę, przyjaciół? Popełniam błąd? Nie jestem mordercą, to nie ja!"

„Właśnie, że ty" – szepnął głos.

– Jesteś przecudownym, przedwczesnym prezentem Bożonarodzeniowym – powiedziałam.

Czy to faktycznie byłam ja? Nie panowałam nad ustami, wypowiadającymi okrutne słowa.

Metal wbił się w nadbrzusze demona nieco pod skosem, przebił główną arterię i zapewnił mu szybką śmierć.

Łaskę.

Tylko czy cokolwiek w śmierci mogło być łaskawe?

– Jesteś potworem – stwierdził nieznajomy.

Nie potrafiłam określić źródła dźwięku. Na domiar złego, okazał się zaledwie pierwszym głosem w tej przedziwnej, koszmarnej tyradzie.

Zaczęłam biec, sprintem przecinałam gęstą, chłodną ciemność. Nagle wokół mnie wyrosły drzewa ogołocone z liści, pod stopami wił się bluszcz. Miałam wrażenie, że dzika flora próbowała mnie schwytać, uwięzić.

– Potwór! – zakrzyknął gniewnie mężczyzna.

– Abominacja! – Krzyk Ezaiacha przeszył przestrzeń. Jego głos był pełen obrzydzenia.

Wywróciłam się. Zadarłam głowę. Znów stałam się świadkiem tej samej sceny. Tym razem mogłam jedynie obserwować blondwłosą kobietę. Raz za razem zabijała potwora.

Krzyczałam, kiedy obserwowałam, jak przebija serce demona. Przynajmniej przez pierwsze trzy razy. Nawet błagałam, aby tego nie robiła. Tłumaczyłam, że tak nie wolno, że pod emocjami popełnia ogromny, nieodwracalny błąd. Wiedziałam, że ten występek zostanie z nią do końca życia. Nie zwracała na mnie uwagi. Jarzące się nieludzkim blaskiem oczy, ani razu nawet nie powędrowały ku mnie.

Przy kolejnych aktach przemocy mój krzyk zamienił się w szept.

Trzydziesty raz oglądałam to w ciszy.

„Jestem potworem" – przyznałam w myślach to, co odsuwałam od siebie od tamtej feralnej nocy.

Zapadła błoga ciemność.


*


W sobotę obudziło mnie walenie w drzwi. Spojrzałam na zegarek. Wskazywał jedenastą. Spałam długo, ale nie chciałam jeszcze wstawać. Gdy tylko opuszczałam łóżko, od razu czułam się przygnieciona ostatnimi wydarzeniami. Serce bolało mnie na myśl o Orifielu, ale gorszy był strach. Ogarniał mnie, gdy na powierzchnię wypływały myśli o tym, do czego byłam zdolna. O tym, co zrobiłam.

Spalona cz. 2 - Więź AniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz