Odkąd Vin odwiózł mnie do domu, siedziałam w swoim pokoju i płakałam. Byłam zrozpaczona, wystraszona a jednocześnie chciałam się zemścić.
Jakim kurwa prawem ten obcy człowiek mnie dotknął? Nawet nie chce o tym myśleć, co by się stało gdyby nie Vin.
Strach spowodowany wyścigiem zniknął, cieszyłam się wręcz, że zajmę czymś myśli i swoją głowę. Nagle mój telefon zaczął wibrować, a na ekranie pojawiła się wiadomość od Olivii o treści:
Olivia: Jedziemy dziś na wyścigi?
Ja pierdole...
Postanowiłam zignorować przyjaciółkę i nie odpisywać. Zawsze jeździłyśmy razem na wyścigi, to była nasza tradycja. Tym razem myślę, że nieźle się zdziwi widząc moje czarne audi na podjeździe zamiast słynnego króla Harrego Millera.
Mam trochę wyrzuty sumienia, że nic jej nie wspominałam o tym, ale najważniejsze jest dla mnie bezpieczeństwo brata.
Dostałam kolejną wiadomość:
Vin: Będę za dziesięć minut.
Spojrzałam na godzinę w telefonie, była już dwudziesta druga... Wyścigi zaczynały się o pierwszej, a jeszcze miałam przyjechać do garażu na spotkanie z chłopakami.
Naprawdę siedzę w tym samym miejscu i w takim samym stanie od czternastej? Weź się w garść Rose...
Podniosłam się z łóżka i szybko włożyłam na siebie skórzane spodnie i biały top. Na górę zarzuciłam czarną kurtkę i udałam się w kierunku łazienki:
-Stara...wyglądasz okropnie -prychnęłam sama do siebie, widząc mój całodniowy makijaż... Wyglądałam jakbym była po dwudziestu rozwodach...
Szybkim ruchem zmyłam makijaż i zaczęłam go poprawiać. Podkręciłam rzęsy, opuchniętą od płaczu twarz przykryłam podkładem i korektorem. Podkreśliłam swoje kości policzkowe brązerem, dodałam róż i rozświetlacz.
Byłam gotowa...
W tym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi, dobiegający z dołu. Była równo dwudziesta druga dziesięć.
Wow, Punktualnie panie Johnson...
-Chwila! -krzyknęłam z łazienki.
Ponownie usłyszałam głośne dzwonienie dzwonka.
-Już idę! -wrzasnęłam już lekko zdenerwowana.
Opuściłam toaletę i udałam się na schody, które prowadziły do drzwi wejściowych, za którymi stał mój bardzo niecierpliwy gość.
Nagle usłyszałam huk, a mój wzrok skupił się na Vinie, który w tym momencie wyjął drzwi z zawiasów.
Stałam jak wryta... Nie wiedziałam jak mam na to zareagować...
Chłopak posłał mi swój szczery i biały uśmiech, stał z tymi drzwiami w ręce jeszcze przez chwilę, a później rzucił je przed siebie. Wszedł do mojego domu jak do siebie, udał się do kuchni i otworzył lodówkę:
-Tak, pewnie...rozgość się -powiedziałam do Vina, który właśnie wyjadał mi jogurt z lodówki.
Przekroczyłam próg kuchni i usiadłam na blacie, wlepiając w niego wzrok z niedowierzaniem :
-Tak trudno było zaczekać chwilkę? -spytałam.
-Nie lubię czekać Roseanno... -odpowiedział, oblizując łyżeczkę.
Chłopak pośpiesznie wcinał jedzenie, które przed chwilą mi ukradł. Wyglądał jakby nie jadł z kilka dni...
-Dobry jogurt? -parsknęłam śmiechem, widząc jak bardzo ubrudził sobie nim twarz.
-Zajebisty, gdzie kupujesz?! -krzyknął, dokańczając owocowy mus.
-W pobliskim sklepie tutaj za rogiem... -odparłam.
-Obrabujmy go! Muszę mieć zapas tych jogurtów! -powiedział poważnym tonem.
Zaśmiałam się tak głośno, że Vin spojrzał na mnie spod byka, a później sam dołączył do mnie...
-Jesteś cały brudny...-powiedziałam, przybliżając się do niego. Przejechałam po jego twarzy palcem, czyszcząc go z jogurtu. Mój wzrok zatrzymał się na jego bardzo wyrazistych kościach policzkowych.
Twarz chłopaka się lekko zarumieniła z powodu mojego dotyku. Odchrząknęłam i zabrałam dłoń. Podeszłam po karteczki i długopis i zaczęłam pisać kartkę do taty pt. ,,Tato, nocuję dzisiaj u Olivii. Mamy jutro ważny sprawdzian i będziemy się uczyć. Jak coś to dzwoń, buziaczki"
Podpisałam się i zostawiłam karteczkę na blacie w kuchni:
-O, czyżby ważny sprawdzian? -zadrwił Vin, czytając moje bazgroły.
-W pewnym znaczeniu, można uznać to za mój sprawdzian -odparłam z uśmiechem.
Mężczyzna podszedł do mnie, skanując dokładnie moją twarz od góry do dołu. W moment spoważniał:
-Płakałaś? -spytał poważnym tonem.
-Nie, skąd taki pomysł? -burknęłam i ruszyłam po torebkę do salonu.
Vin podążał tuż za mną, zatrzymał mnie i odwrócił w swoją stronę. Podniósł mój podbródek do góry tak mocno, że patrzyliśmy sobie w oczy:
-Płakałaś -tym razem nie zadał pytania, a stwierdził.
-Mało spałam, dlatego mam opuchniętą twarz. -Odchrząknęłam i sięgnęłam po leżącą torebkę.
Dalej wlepiał swoje piękne brązowe oczy w moje i nie odciągał od nich wzroku:
-Oczy nigdy nie kłamią, Roseanno... -powiedział stanowczo, głaskając mój podbródek.
Spojrzałam na niego nerwowo, nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć:
-To przez tego śmiecia? -spytał po chwili. Kątem oka zauważyłam, że spiął mięśnie, a jego wyraz twarzy stał się kamienny.
Nie odpowiedziałam mu na to. Odwróciłam się na pięcie w kierunku wyjścia.
-Zapłaci za to. -rzucił, robiąc to samo co ja. Zagarnął kluczyki do swojego mercedesa, które leżały na stole. Ominął mnie pewnym krokiem i opuścił mój dom.
-Vin! -krzyknęłam za nim. - Zanim pojedziemy do garażu, proszę weź ogarnij te drzwi... -zaśmiałam się pod nosem na same wspomnienie wydarzeń, które miały miejsce przed chwilą.
Odwrócił się w moim kierunku, prychając pod nosem:
-Ah no tak! Myślisz, że twój ojciec by się zorientował? -spytał.
-Nie no co ty, to tylko drzwi wejściowe... -zakpiłam.
Wystarczyła jego obecność, a zapomniałam o wszystkich problemach. Cały dzień wyłam w poduszkę, a on wywołał mój uśmiech w ułamek sekundy...
Włożył drzwi ponownie, prezentowały się w idealnym stanie. Tak jakby nigdy nic nie było.
Mówiłam już, że świetnie zacierali po sobie ślady? No właśnie.
Zajęłam miejsce pasażera w jego samochodzie. Oblizałam nerwowo wargę i patrzyłam na chłopaka, który odpalał samochód.
Dopiero teraz do mnie dotarło, w jakie miejsce się udajemy oraz w jakim celu...
CZYTASZ
The race of life
ActionO tym jak Niebo zakochało się w Piekle... Dedykacja: Dla tych co boją się zaryzykować. Żyjcie tak, abyście w momencie umierania nie żałowali, że czegoś w życiu nie zrobiliście.