Rozdział czternasty

197 52 6
                                    

Po raz pierwszy mieszkała sama. Budziła się w pustym domu, nie wyjmowała dla nikogo kubków, nie czekała, aż ktoś zwolni łazienkę, sama gasiła światła, słyszała tylko swoje kroki. Cisza kołysała ją do snu i z ciszą się budziła. Odnajdywała w tym swoiste ukojenie; mogła skupić się tylko na swoim bólu, oswoić go, zrozumieć, przyjąć. Po raz pierwszy dała sobie przyzwolenie na wszystko, co działo się w jej sercu.

A działo się naprawdę dużo; targała nią złość, osamotnienie, gorycz i frustracja. Tęskniła za Mirą, za matką, za bezbrzeżnym ufnością, której nic - do pewnego momentu - nie było w stanie zburzyć. Jednak najbardziej doskwierała jej tęsknota na Feliksem - tak dziwna, obca i niezrozumiała. Ciążyło jej, że tęskni za kimś, kogo ledwie zna, kto przez większość czasu był szorstki i arogancki, kto nie chce jej widzieć. I być może właśnie dlatego tak za nim tęskniła; ponieważ był absolutnie nieosiągalny.

Często o nim myślała. O jego oczach w kolorze niezapominajek, tak podobnych do oczu Miry, o włosach w odcieniu mosiądzu, o zaciśniętej szczęce, jakby musiał przez cały czas być przygotowany na atak, o tym, że on i Mira mają wspólnego ojca i o tym, że ona zaznała prawdziwej miłości, a on nie. Myślała o tym, z jaką czułością patrzył na Perlino, jak jego ramiona rozluźniły się, gdy położyli obok siebie dłonie na jej łbie. Myślała o nim i modliła się, by chociaż we śnie czuł się bezpiecznie.

Czuła się jak we śnie. Wszystko wydawało jej się mgliste, jakby mgła z Ziemi Branickiej przeniknęła każdą molekułę jej istnienia. Flora funkcjonowała: spała, jadła, kąpała się i uczyła, lecz każdą czynność wykonywała automatycznie, obecna wszędzie tylko nie w chwili obecnej.

Egzaminy i perspektywa zbliżających się studiów choć tak odległa, utrzymywała ją przy zdrowych zmysłach. Nauka stała się jej priorytetem. Każdego popołudnia uczyła się z Miłoszem i Niko do egzaminów z angielskiego, historii i literatury, czasem w jej mieszkaniu, a czasem w miejskiej bibliotece. Zdarzało się, że chłopcy zostawali u niej na noc. Chociaż pokój Miry był wolny, nigdy tam nie spali. Rozkładali sobie kanapę, a Flora czasem wślizgiwała się między nich, kiedy miała już dosyć swej samotności i potrzebowała ludzkiego ciepła. Rankiem podwoziła Niko do jego liceum, a potem jechała z Miłoszem do ich szkoły. Flora po raz pierwszy w życiu robiła wszystko sama, poznała smak samodzielności i wolności i nie potrafiła określić, jak się czuje w tej roli. Czasem odnosiła wrażenie, że jest dzieckiem udającym dorosłego, lecz zaraz potem dopadała ją myśl, że być może jest zupełnie na odwrót. Że tak naprawdę od zawsze była dorosłą w ciele dziecka. Była zagubiona; nie wiedziała już kim jest ani czego pragnie. Egzystowała w zawieszeniu, nie wiedząc, na co tak naprawdę czeka.

Rozmawiała z matką; minęły dwa tygodnie, zanim po konfrontacji odebrała od niej po raz pierwszy telefon. Obie milczały do słuchawki, nie wiedząc, od jakich słów zacząć. Potem westchnęły jednocześnie i zaśmiały się ze swojego skrępowania. Rozmawiały o wszystkim, tylko nie o tym, co najbardziej je dzieliło.

- Kiedy wrócisz? Tęsknimy za tobą.

- Jeszcze nie pora.

- Nie głodujesz? Pamiętasz o zakupach? Zmieniasz ręczniki i pościel?

- Mamo, za kogo ty mnie masz? W przeciwieństwie do Miry zawsze byłam poukładana.

- No tak, wiem. Ale teraz musisz mieć tyle na głowie, martwię się.

- Jeśli cię to uspokoi, to możesz przyjechać tutaj w weekend na kontrolę. Zjemy porządne śniadanie.

- Och, jesteś pewna? - powiedziała. Flora usłyszała, że się uśmiecha. Wyobraziła sobie jej pojaśniała twarz. Ścisnęło jej się serce.

Pieśń znad jeziora [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz