Rozdział dwudziesty

185 56 3
                                    

Szli w dół wzgórza; za godzinę miało zajść słońce, więc chłonęli teraz widok skąpanej w złotawym świetle Ziemi Branickiej. Nawet przez otaczającą ich mgłę zdawały się przebijać cienkie świetliste promienie. Flora czuła całą sobą magię tego miejsca; nigdy nie czuła tutaj strachu. Tylko fascynację. Nie mogąc się oprzeć, co jakiś czas zerkali również na siebie - na ozłocone włosy, na podkreślone ciepłą poświatą profile twarzy, będące blisko siebie dłonie.

- To jaki masz plan? - zapytał.

- Złożymy Helenie wizytę - wyjaśniła.

- To tyle? - odrzekł rozczarowany.

- A czego się spodziewałeś? Litanii argumentów, dlaczego powinna ci odpuścić?

- Coś w tym rodzaju - rzucił z krzywą miną.

Przewróciła oczami.

- Helena jest potężna, nieszczęśliwa i samotna. Nie chcemy jej rozjuszyć, tylko wkupić się w jej łaskę. Chodzi o więź, o zaufanie, Feliks. Swoją drogą, to chyba odpowiedni moment, żebyś mi powiedział, od czego zaczęła się wasza... przyjaźń.

Chłopak przystanął i odruchowo dotknął zakrytej blizny, jakby chciał się upewnić, czy dalej tam jest. Flora dostrzegła jego zakłopotanie.

- Nie musimy... - zaczęła.

- Ona uratowała mi życie - wyszeptał.

***

Feliks nigdy nie lubił wody. Jezioro Mgielne od samego początku budziło w nim grozę; wielkie, ciche, niewzruszone, jakby tylko czyhało na to, aż zanurzy tam choćby palec i pochłonie go na samo dno. Nie potrafił pojąć swoim kilkuletnim rozumem, że można się unosić na powierzchni wody. To było dla niego nielogiczne, by człowiek, tak mały i nieznaczący wobec ogromu uśpionej tafli, mógł nad nią zapanować. Wydawało mu się to niemal zbrodnią i brakiem szacunku, a za coś takiego z pewnością musiała spotkać śmiałka kara.

Ociec Feliksa miał jednak zgoła odmienne zdanie i pewnego gorącego lata, gdy miał sześć i pół roku, postanowił pewnego ranka, że oto dzisiaj nauczy syna pływać. Mały zachłysnął się sokiem, gdy to usłyszał. Dziadek Ignacy obserwował to wszystko kątem oka, lecz niewzruszony dalej czytał gazetę; nie zwracał uwagi na błagalne spojrzenia wnuka. Tomasz zniknął na chwilę z jadalni, po czym wrócił i rzucił w syna nowe kąpielówki z poleceniem, by je założył. Feliks wziął je posłusznie i szybko schował się do łazienki, ale tylko po to, by nie wybuchnąć przy ojcu płaczem. Rozebrał się z piżamy i cały nagusieńki trząsł się ze strachu. Wyobrażał sobie bezkres ciemnej wody, kiedy stanie na pomoście. Nogi mu na przemian miękły i sztywniały, był sparaliżowany lękiem. W tym momencie wolał, by ojciec ścisnął go za ramiona i wytrząsnął z niego wszystkie łzy i połamał mu kości. Wolał słyszeć jego okrutny śmiech niż wejść do wody.

Wrócił do ojca z napuchniętymi oczami, lecz nie pisnął słowa. Wiedział, że jeśli zaprotestuje, ojciec wyżyje się na nim. Nie było ucieczki, nie było dla niego ratunku. Powlókł się za ojcem do wyjścia.

Kazał mu się rozgrzać przed wejściem do jeziora, więc biegł truchtem przez całą drogę. Kilka razy jego krótkie nogi odmówiły mu posłuszeństwa, ale podnosił się z ziemi za każdym razem bez żadnej skargi; ciężki wysiłek fizyczny odciągał myśli od tego, co go za chwilę czeka.

Stanęli na pomoście i obaj zdjęli ubrania do kąpielówek. Feliks po raz pierwszy zobaczył ojca w niemal całkowitej nagości: ciepły, brzoskwiniowy odcień skóry, długie, szczupłe, lecz umięśnione ręce i nogi, płaski, wysportowany brzuch i znamię w kształcie łzy na obojczyku. Feliks uważał jeszcze wówczas, że ma przerażającego, ale przystojnego ojca i miał cichą nadzieję, że wyrośnie na jego fizyczne podobieństwo. Zmienił zdanie jeszcze tego samego wieczoru, a potem każdego dnia patrzył w lustro z odrazą widząc, że jego pochopne życzenie się spełniało.

Pieśń znad jeziora [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz