Rozdział trzydziesty pierwszy

152 51 5
                                    

Zbudził ją głośny dźwięk wibrującego rytmicznie telefonu. Na wpół przytomna wygrzebała telefon z rzuconej wczoraj na podłogę torebki i zamrugała kilkakrotnie, by odegnać senną mgłę. Odebrała niemal mechanicznie.

- Halo? - wychrypiała cicho, nie chcąc zbudzić Feliksa.

- Flora? Spałaś? - głos matki sprawił, że jej nerwy napięły się jak postronki.

- Coś się stało?

- Co? Och, nie - odparła natychmiast, speszona. - Pomyślałam, że może zjemy razem śniadanie. Jestem w Gdańsku z Bartoszem.

- Na kontroli? Rozczaruję cię, ale nie ma mnie w domu. Uprzedzałam cię. Pozdrów Bartosza.

- Nie tym tonem.

- Masz coś jeszcze do dodania?

- Tak, wracaj do domu - wycedziła tonem, jakiego jeszcze u niej nie słyszała. Gorycz. Wściekłość. Zawód. Cierpienie. Wszystko naraz.

Flora nie odnalazła w sobie słów, by odpowiedzieć. Zamiast tego rozłączyła się szybko i cisnęła telefon w pościel i opadła z powrotem na łóżko. Obrzuciła spojrzeniem Feliksa, który łypał na nią spod półprzymkniętych powiek.

- Z kim tak miło rozmawiałaś?

- Z matką. Kazała mi wracać do domu - prychnęła lekceważąco, chociaż osobliwy niepokój zagościł na dnie jej żołądka.

- Martwi się o ciebie. Nie możesz jej za to winić.

- Winię ją za wiele rzeczy. Nie potrafię tego zmienić.

- Potrzebujesz czasu. Dojdziecie do porozumienia. Nie kojarzysz mi się z osobą, która potrafiłaby chować urazę do końca życia.

Być może miał rację. Chciała, by tak było. Lecz ta uraza, którą w sobie nosiła zdawała się nie słabnąć i coś w jej duszy mówiło jej, że to jeszcze nie koniec. Jakby nie wszystkie karty zostały odkryte. I właśnie chyba ta świadomość, głęboko zakorzeniona, irracjonalna, lecz dziwnie pewna, nie pozwalała jej odpuścić. Jakby każdego dnia szykowała się na kulminację, ostateczny ruch. Lecz co by to mogło być? Nie miała pojęcia.

Nie zdołała stłumić w sobie tego uczucia, nawet gdy Feliks posadził ją na Perlino i udzielał jej pierwszej lekcji jazdy. Trzymała kurczowo wodze, ściskając boki klaczy podczas gdy kłusowała. Ani ona ani klacz nie wydawały się tym zachwycone.

- Dobra, złaź - poddał się w końcu Feliks. - Zrobimy wspólną przejażdżkę.

- Co będę miała robić?

- Nic. Siedzieć. Brzmi lepiej?

Skinęła głową z wdzięcznością. Kiedy ją zsadził, rozmasowała zesztywniałe kości dłoni. Na knykciach miała zdartą skórę. Feliks zauważył jej ranki i zacmokał z troską, przyglądając się im bliżej.

- Gdzie się podziała twoja cierpliwość i delikatność? - spytał z przekąsem, usiłując bezskutecznie ją rozweselić.

- Dzisiaj się chyba skończyła - rzuciła markotnie.

Posadził ją przed sobą i objął ramionami z obu stron. Chwycił luźno lejce. Kłusowali po wzgórzu i wokół jeziora. Co jakiś czas musiał strofować Perlino, by nie puściła się galopem.

- Musi się męczyć - stwierdziła. - Ona kocha biegać.

- Jeszcze się wybiega. Niczym się nie przejmuj.

Pieśń znad jeziora [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz