Nie mógł znieść jej spojrzenia. Nie po tym, co właśnie od niego usłyszała. W głębi serca liczył na wybuch, że obrzuci go ordynarnymi wrzaskami, ciosami rzucanymi na oślep, w rozpaczliwej furii. Liczył, że ona zobaczy w nim kogoś, kogo on widział każdego dnia. Tchórza. Słabowitego chłopca, który nie jest w stanie rzucić się do wody na ratunek siostrze. Chciał zobaczyć w jej oczach swoją nienawiść. Lecz ona tylko płakała, a te łzy dławiły go za gardło, rozdzierały serce.
A potem jeszcze wzięła go za rękę i położyła do swojego łóżka. Jakby byli partnerami, równi sobie, jakby ich cierpienie było takie samo. Nie było. Cierpieli z zupełnie różnych powodów. To przez niego Mira nie wydostała się na brzeg tamtej nocy. A teraz Flora mogła ją jedynie opłakiwać. Pokochał ją i nie zdołał ochronić jej ukochanej osoby. Nie zasługiwał na jej dobroć, cierpliwość, empatię. Zasługiwał na to, by go nienawidzić, z samym sobą na czele.
Wrócił na Ziemię Branicką wczesnym rankiem. Krew buzowała w nim wściekle, czuł się jak w gorączce. Odstawiwszy samochód, pobiegł za stajnię i nie zaglądając do Perlino, wyciągnął siekierę zatopioną w pieńku i zacisnął dłoń na trzonie. Pobielały mu knykcie. Ruszył prosto do salonu, z jasnym i wyraźnym zamiarem. Cały płonął, lecz jego umysł był skupiony. Stanął przed fortepianem i zamachnął się na pudło rezonansowe. Wbił siekierę prosto w jego środek, a drewno pękło pod jego ciosem. Wydarł ją z pierwszych drzazg i uderzył znowu. Nie niszczył go na oślep. Jego ruchy były metodyczne, celnie wymierzone, jakby chciał poczuć w sobie każdy cios. Jasne drzazgi lakierowanego drewna wybijały się na jego głębokiej czerni, raziły w oczy kontrastem. Nie zasługiwał na to, by tworzyć piękno, nie zasługiwał na żaden przywilej. Uderzył ciężko w klawiaturę, a spod siekiery wydobył się głuchy, przeszywający dźwięk uszkodzonych klawiszy. Nie będzie w tym domu muzyki. Zadawał ciosy siekierą, dopóki lśniący jeszcze przed chwilą doskonały Steinway, nie runął z hukiem na posadzkę z połamanymi nogami. Odrzucił siekierę na bok i odsunął się na kilka kroków, by przyjrzeć się swej zbrodni. Napawał się jej widokiem. Żal i gorycz mieszała się w nim z osobliwą ulgą. Miał poczucie, że zrobił coś słusznego, a jednocześnie bolało go serce. Ukarał się. Pozbawił się czegoś, co przynosiło mu ukojenie. Nie zamierzał sprzątać szczątków instrumentu. Chciał na nie patrzeć każdego dnia i nie mógł się doczekać reakcji ojca. Wiedział, że rozpęta tym wojnę. Pragnął zobaczyć jego wykrzywioną wściekłością twarz, poczuć tę bijącą od niego odrazę. Tylko na to zasługiwał w swojej nędznej egzystencji.
***
Od tygodnia nie zamienili ze sobą słowa. Flora zrozumiała zniknięcie Feliksa i postanowiła je uszanować. Wiedziała, że jeśli ktoś nie potrafi uwierzyć, że zasługuje na miłość, to nie będzie jej w stanie przyjąć. Podobny schemat dostrzegała kiedyś u Miry. Wiecznie uciekała, ponieważ czuła się wybrakowana, a wszelkie zbliżenie kojarzyło jej się z zagrożeniem, dojmującym lękiem, że ktoś odkryje jej niedoskonałość i odejdzie. Święcie wierzyła, że Flora była od niej lepsza nie dlatego, że faktycznie tak było, lecz dlatego, że ona sama nie potrafiła się pokochać. Florze łamało to serce, a teraz było złamane po raz kolejny i to przez jej przyrodniego brata. Amor vincit omnia. Co za bzdura.
Zmierzchało, kiedy przyszła do kawiarni po Miłosza. W lokalu było już pusto, a jej przyjaciel przecierał stoliki wilgotną szmatką.
- Pomogę ci - zaoferowała się bardziej z potrzeby zajęcia czymś dłoni niż ze szczerej chęci.
Miłosz oddał jej ścierkę z zatroskanym spojrzeniem i poszedł za ladę, by wydrukować raporty z terminala.
- Możemy zostać tutaj jeśli chcesz - rzucił. - Mam schowaną butelkę wina na zapleczu - mrugnął do niej porozumiewawczo.

CZYTASZ
Pieśń znad jeziora [ZAKOŃCZONE]
Teen FictionFlora ma wszystko, czego potrzebuje nastolatka: kochającą mamę, oddaną siostrę, piękny dom i dzieloną z ojcem pasję do książek. Jest prawdziwą szczęściarą, choć do piątego roku życia nie miała nikogo, kto by ją przytulił. Wszystko jednak się zmieni...