Rozdział ósmy

201 62 6
                                    

Było jej słabo. Podpierała się jedną ręką o blat i walczyła, by nie dopuścić do hiperwentylacji.

Usłyszała kroki na korytarzu; każdy dźwięk dochodził do niej jakby z oddali, zdawał się nierzeczywisty.

- Dziadku, co się stało? - rozległ się głos Feliksa, ostry, zaniepokojony. Nie miała pojęcia, gdzie był, uparcie wpatrywała się w swoje kolana.

- Tylko rozmawialiśmy - odparł zlęknionym tonem.

- Co jej powiedziałeś?

- Prawdę.

- Jaką?

- Że Tomasz jest ojcem Miry.

Flora spojrzała na chłopaka spod rzęs. Wpatrywał się w dziadka z niedowierzaniem; kipiał ze złości.

- Nie ma co, masz doskonałe wyczucie - wycedził i wyminął go. Wyjął szklankę i nalał do niej wody z metalowego dzbanka. Po chwili coś plusnęło; Feliks postawił przed nią wodę z lodem.

- Zimna szybciej stawia na nogi - odparł, nie patrząc na nią.

Flora wzięła bez słowa szklankę i upiła solidny łyk. Zmroziło jej gardło, a chłód rozlał się po jej ciele. Faktycznie, wszystko zyskało na ostrości. Wcale jej to jednak nie pocieszyło, teraz czuła się głupio, nie na miejscu w tym wielkim domu z dziwacznymi mężczyznami mówiącymi te absurdalne rzeczy. A jednak mimo tej całej niedorzeczności coś sprawiało, że im wierzyła.

- Lepiej ci, Florentyno? - znienawidzony dźwięk imienia sprowadził ją na ziemię. Wzdrygnęła się i odstawiła szklankę, i spojrzała na Ignacego.

- Tak.

- Wybacz mi moją bezceremonialność. Powinnaś to była usłyszeć od Tomasza.

- Kiedy wróci?

- Lada chwila powinien tu być. Zjesz z nami obiad? Wzmocnisz się, jesteś taka krucha.

- Dziadku - syknął Feliks.

Ignacy zacmokał na niego z dezaprobatą i zaczął wyciągać z lodówki warzywa.

- Zaprowadź naszego gościa do salonu, ja się zajmę obiadem.

Chłopak zacisnął szczękę i skinął niechętnie głową. Spojrzał na Florę wyczekująco. Chciała zrobić mu na złość i nie ruszyć się z miejsca; nie nawykła do jawnie okazywanej impertynencji. Zazwyczaj wszyscy okazywali jej życzliwość. Zsunęła się powoli z krzesła, nie dając po sobie poznać, że zakręciło się jej w głowie. Feliks ruszył, a ona poszła za nim nie spuszczając z niego wzroku. Zdjął buty jeździeckie; w samych skarpetkach, śnieżnobiałych, nie wyglądał już tak dostojnie; gdyby nie wiedziała o jego arogancji, pomyślałaby, że bije od niego bezbronność i łagodność.

Nie oprowadził jej po domu; zaprowadził ją prosto do wielkiego salonu. Zdusiła jęk zachwytu; każdy mebel, każdy bibelot i w zasadzie każdy centymetr tego pomieszczenia ucieleśniał jej fantazje domu, w jakim chciałaby mieszkać, kiedy będzie już „duża". Nie było w nim przepychu; zalewające go światło stanowiło źródło jego uroku. W mdłych promieniach słońca Flora dostrzegła tańczące w powietrzu drobinki kurzu. Jasne ściany uwydatniały głęboki kolor mahoniowego stolika stojącego przy popielatej kanapie w stylu vintage. Ściany były zdobne w subtelną sztukaterię. Flora nie dostrzegła żadnych zdjęć ani pamiątek, przez co pomieszczenie wydało jej się surowsze niż na pierwszy rzut oka. Jedyną ekstrawagancją salonu był ogromny fortepian postawiony w kącie, na samym uboczu, jakby nikt nie chciał nim epatować. Od razu rozpoznała kunsztowne wykonanie instrumentu. Steinway.

Pieśń znad jeziora [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz