Rozdział dwudziesty ósmy

145 46 0
                                    

Praca w księgarni okazała się balsamem dla jej duszy. Od pięciu dni przyjeżdżała tam punktualnie i czekała na Dianę przez zapowiadany przez nią kwadrans. Spacerowała wówczas wzdłuż uliczek podziwiając w słonecznym świetle kolorowe kamienice. Uwielbiała tę pocztówkową okolicę ze ściśniętymi obok siebie starymi budynkami pomalowanymi na różne kolory. Ceglana tęcza na miarę wystawnych miast Europy.

Diana zawsze przynosiła jej papierowy kubek ze świeżą kawą z pobliskiej kawiarenki i razem wchodziły do księgarni, gdzie Flora siadała za ladą, dalej czytając Pieśń o Achillesie i czekając na gości. Diana zaś udawała się na zaplecze, gdzie zajmowała się papierkową robotą. Bardzo się polubiły; rozmawiały o ulubionych książkach i autorach, o sposobie, w jaki układali zdania i zawartej w nich wrażliwości. Diana była siedem lat starsza od Flory, lecz żadna z nich nie czuła różnicy wieku. Któregoś dnia zapytała ją nagle podczas jednej z ich rozmów:

- Jezu, dziewczyno, ile ty masz lat?

W jej tonie Flora rozpoznała podziw zmieszany ze zdumieniem.

- W grudniu kończę dziewiętnaście.

Diana cmoknęła głośno.

- Brzmisz, jakbyś przeżyła już kilka pokoleń.

Flora uśmiechnęła się mętnie. Czuła, że mogłaby jej wiele powiedzieć, lecz słowa jakoś uwięzły jej w gardle. Pomyślała o tym, że minione wydarzenia nadawały się na opowieść na jeden z regałów księgarni.

- Chętnie posłucham, jeśli będziesz miała kiedyś ochotę.

Zapamiętała jej słowa i tę szczerość wyzierającą z jej oczu. Diana, zatopiona w świecie różnych historii i słów byłaby doskonałą powierniczką, ale to nie była odpowiednia pora. Przebywanie w tej księgarni razem z nią było dla niej wytchnieniem, świadomym eskapizmem. Nie chciała jeszcze tego zaburzać wtajemniczaniem Diany.

Pierwszym gościem, jakiego poznała był pan Józef. Od razu obdarzyła go sympatią. Przychodził do księgarni koło jedenastej podpierając się drewnianą laską i z książką wetkniętą w wypchaną kieszeń marynarki. W dniu, kiedy go poznała, przyniósł Dianie bukiet żółtych tulipanów. Traktował ją jak wnuczkę; sam nie miał dzieci, ponieważ jego zmarła żona, Alicja, była bezpłodna. Kiedy zamiast niej zobaczył za ladą Florę, wybałuszył oczy przez grube szkła czarnych okularów i rozejrzał się po księgarni, jakby w obawie, że pomylił księgarnie.

- Pan Józef? - zapytała Flora z uśmiechem.

- A panienka?

- Flora, słyszałam o panu wiele dobrego. Zawołam Dianę.

- Ech, nie ma co! I tak jej życie uprzykrzam. Kwiaty tylko do wazonu trzeba wstawić - machnął zreumatyzowaną ręką z filuternym uśmiechem.

Flora podeszła do niego i przejęła bukiet owinięty gazetą. Bielusieńkie włosy miał przerzedzone na czubku głowy i ta niemal naga połać rozczuliła ją. Wstawiła kwiaty do kryształowego wazonu, a gdy wróciła, pan Józef siedział już w fotelu pochłonięty lekturą. Czytał Hemingwaya. Pod koniec dnia dowiedziała się, że uwielbiał też Tyrmanda, Murakamiego i Hłaskę. Lubił mówić, a w tej wylewności wyczuła, że nie ma wielu osób, do których mógłby się odezwać. Słuchała go więc z najwyższą uwagą, jakby chciała mu tym okazać swój szacunek. Wówczas myślała też o Feliksie; o tym, że podobnie jak on, nie ma nikogo, z kim mógłby porozmawiać. Patrząc na pana Józefa, tęskniła za nim. Nie chciała, by Feliks spędził starość w samotności. Chciała być osobą, z którą mógłby rozmawiać. Chciała, by miał kogoś, kto zdjąłby z niego dojmujący ciężar życia w pojedynkę. Kiedy pożegnała pana Józefa, zamknęła drzwi z postanowieniem, że w najbliższą sobotę po pracy od razu pojedzie na Ziemię Branicką, by mu to wszystko powiedzieć.

Pieśń znad jeziora [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz