Part 1

355 19 3
                                    

Mam na imię Mo i mam 22 lata. Pracuję w wytwórni płytowej, dzieli mnie już tylko krok od tego by zostać współwłaścicielem. Adam do facet po 50 i potrzebuje czegoś nowego, tym czymś jestem ja, wiem że mogę wnieść dużo to prowadzenia tej firmy. Grunt to wierzyć w swoje możliwości. Chce mu udowodnić że potrafię ze względu na sam powód dla którego mnie przyjął. Adam jest a raczej był przyjacielem mojego taty, który zginął na misji. Wyjeżdżał tm gdzie tylko go posyłali, zawsze wracał cały i zdrowy ale wtedy...wtedy się nie udało. zamiast niego przyjechał mężczyzna w garniturze. Już wiedziałam co to znaczy, widziałam jak chodził do sąsiednich domów i przekazywał tragiczną wiadomość, nigdy nie myślałam że zagości u nas. Dlatego tez nie podobało mi się gdy mój najlepszy przyjaciel poszedł w jego ślady. Nie chciałam by to robił, boje się coraz bardziej z każdym jego wyjazdem ale nie mam nic do gadania. Pozostała mi tylko możliwość zaakceptowania tego. Ma 24 lata, wyjechał w wieku 20. Nie bywa tu zbyt często, nie pozwalają im wracać. Jednak dzisiaj...dzisiaj jest dzień na który czekałam prawie 2 lata. 2 pieprzone lata by wreszcie go zobaczyć. Czekam teraz z przyjaciółmi i jego rodziną na lotnisku. Chcę jak najszybciej usłyszeć komunikat że wylądowali.
-Proszę przygotować się na przyjęcie bohaterów, właśnie wylądowali.
Po hali przeszedł dźwięk radości, wdzięczności i ulgi ale tez strachu, teraz okaże się kogo brakuje, kto pozna mężczyznę w garniturze. Wstałam ze swojego miejsca by lepiej widzieć wejście. Moje ręce trzęsły się, nie wiedziałam co mam robić, czułam się jakbym za chwilę miała zemdleć. Na ziemię sprowadził mnie dzwonek mojego telefonu.
-Tak Marsel?
-Gdzie jesteś?-zapytał wyraźnie niezadowolony
-Na lotnisku, mówiłam ci, że...
-Wracaj
-Przestań. Musze kończyć-rozłączyłam się.
Marsel to mój chłopak, mieszka ze mną. Prowadzi firmę razem z własnym ojcem plus studio tatuażu. Jest w moim wieku i nie zapowiada się że myśli o czymś poważnym a ja wręcz przeciwnie. On cięgle znika wieczorami, wraca pijany a nawet jeśli jest trzeźwy to i tak agresywny. Nie wiem gdzie bywa, nie mam odwagi zapytać. Marsel nie lubi gdy On wraca, wie że wtedy nie jest dla mnie najważniejszy.
-Wychodzą-wyrwała mnie z przemyśleń stojąca obok Jo.
Teraz uparcie wpatrywałam się w wejście. Mężczyźni powoli zaczęli wchodzić na halę. Momentalnie przewijały się tutaj miliony uczuć. Jedni płakali, drugi krzyczeli, jeszcze inni padali na kolana gdy zobaczyli swoich bliskich.
-Jest! Jest tam!-wykrzyczał jeden z kolegów.
Ja stałam jak zaczarowana. Złapał mnie totalny paraliż, wszyscy pobiegli w jego stronę a ja nie umiałam się ruszyć. Tak bardzo cieszyłam się że go widzę, po policzkach zaczęły lecieć łzy. Każdego dnia myślałam o nim, czy nic mu nie jest, czy nie cierpi. Nie umiałam i nie chciałam zapomnieć. Wszyscy na twarzach wymalowaną mieli ulgę, radość. Gdy rodzice go przytulili to nie chcieli puścić. Ich syn wrócił cały. Kiedy przywitał się z prawie wszystkimi to i ja wreszcie ruszyłam się na przód. Czekałam na swoją kolej. Jednak gdy tylko zasięg jego wzroku objął mnie to zatrzymał się. Złapaliśmy kontakt a ja nie wytrzymałam rozpłakałam się bardziej i ruszyłam biegiem w jego stronę.
-Tak bardzo się bałam-szepnęłam przez szloch gdy wreszcie go przytuliłam.
-Wróciłem, Mała. Jestem tu.
Nie chciałam go puszczać, tak bardzo brakowało mi tej czułości, jego obecności, dotyku.
-Tęskniłem za tobą. Tak cholernie tęskniłem-ciche, drżące słowa wielkiej wagi. Odpowiedziałam na nie tylko jeszcze głośniejszym szlochem ale on zacieśnił uścisk. Wiedział ile dla mnie znaczy.
-Chodźmy synu.
Poczułam jak Harry odsuwa się na te słowa. Ojciec przetarł oczy i poklepał go po ramieniu a Mama objęła w pasie. Wszyscy wyszliśmy z budynku gdzie Harry umówił się całą resztą na wieczór.
-Mo będziesz prawda?
-Nie mogę...
-Marsel-przerwał mi
-Daj spokój, proszę. Spotkajmy się jutro
-Dobrze, zadzwonię.
Przytulił mnie i odszedł z gromadą rodziny. Mi pozostało wrócić do domu gdzie pewnie czeka wściekły Marsel. Kocham go ale czasem boję się tam wracać.
-Jestem!-zawołałam zrzucając ze stóp buty-Marsel?-nie słyszę jednak żadnej odpowiedzi.
Przechodzę bardziej wgłąb mieszkania. Przez brak jakiegokolwiek znaku dziwi mnie jego widok w salonie.
-Dlaczego się nie odzywasz?-pytam.
-Zapomniałaś o kolacji?
-Oh, przepraszam przez Harrego całkiem wyleciało mi to z głowy-mówię spokojnie
-Właśnie! Przez Harrego! Zastanów się czasem nad tym kto jest ważniejszy!-wykrzyczał-Masz być gotowa za 10 minut wychodzimy i nie obchodzi mnie twoje zdanie.-wyszedł. Zostawił mnie.
Jest sukces, pomyślałam. Nie wyzwał mnie, zawsze mówił mi jak to okropnie wyglądam, krytykował moje ciało. W takich momentach wiedziałam że jest tylko dla zaspokojenia jego potrzeb ale potem...potem był moment że myślałam o tym jak mnie kocha gdy był miły. Nie trwało to długo, zawsze wtedy przychodził kryzys, jego agresja i to wszystko niszczyło.
Nie wiem gdzie chce mnie zabrać jednak postanowiłam zaufać intuicji i wybrałam coś eleganckiego.
Na miejsce zawiózł nas kierowca Marsela. On zaś całą drogę nie zamienił ze mną nawet jednego słowa.
-Proszę za mną-powiedział kelner witający nas przy wejściu-Goście już czekają.
Jacy goście? Co on znów wymyślił? Mam nadzieję to nie ci biznesmeni z którymi już kilka razy miałam nieprzyjemność się widzieć. Okazało się jednak że to nasi rodzice. Wprowadziło mnie to w nie małe zaskoczenie. Zapowiada się granie dobrego chłopaka, ciekawe co tym razem wymyślił. Jak na razie czułam się bardzo dziwnie. Temat opierał się głównie na interesach w których ja nie miałam nic do powiedzenia. Podano kolacje co dało chwile ciszy, każdy był zajęty jedzeniem. Jednak to co stało się po niej przeszło moje oczekiwania.
-Mo wyjdziesz za mnie?-Marsel uklęknął przede mną i uśmiechnął się ale nie był to szczery uśmiech. Gdy spojrzałam mu w oczy wiedziałam że mam nawet nie próbować odmówić.
-Tak-powiedziałam cicho.
Zamiast myśleć o tym jak bardzo mnie kocha, że właśnie dostałam to o czym marzyłam to zastanawiałam się co on kombinuje i czy aby na pewno dobrze zrobiłam. Po tym nie wydarzyło się już nic, Marsel grał dobrego aż do wyjścia z restauracji. Spojrzałam na swoją dłoń. Pierścionek był piękny szkoda tylko że nie szczery. Wsiadłam do auta, myślałam że się zmieni ale to co usłyszałam, zniszczyły tylko do reszty moje nadzieje.
-Nie zapominaj że jesteś tylko zwykłą dziwką bez możliwości odejścia. Teraz zaczniesz wreszcie spełniać resztę obowiązków.
Miałam wrażenie że tym ''tak'' zgodziłam się na jakąś chorą grę.

Nudna i monotonna gra-życie, którą on postanowił urozmaicić.


BAD VIBES (BOOK 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz