Part 10

64 7 0
                                    

Jutro wracam....do domu? Nie. Wracam do miasta, do Los Angeles. Nie wiem czy mogę tamto miejsce nazwać domem. Chcę o nim zapomnieć ale to że Harry tam jest wcale mi nie pomaga.
Pakuję wszystkie rzeczy by rano móc spokojnie wyjść. Chowam wszystko i zastanawiam się czy aby na pewno chcę to robić. Może powinnam zerwać z nimi kontakt? Nie wiem czy jak wrócą to nie ściągnę na nich kolejnych kłopotów. Być może Marsel będzie chciał się zemścić a wtedy co zrobię? Wtedy nie uda się już uciec. Nie da się podpuścić drugi raz. Mam kilka takich momentów że przestaję pakować rzeczy, kładę się na łóżko i zaczynam płakać potem przestaję i znowu się pakuję. Sama nie wiem czego chcę.

Trochę nie chętnie wstaję i szykuję się do wyjścia. Mam mieszane uczucia co to mojego przyjazdu ale staram się je zagłuszyć. Gdy podjeżdża taksówka ostatni raz sprawdzam czy wszystko mam, nic nie zostaje i wychodzę z domu. Zamykam go dokładnie.

W Los Angeles znajduję się już o 11. Odbiera mnie oczywiście Peter. Myślałam że zawiezie mnie do jakiegoś pobliskiego hotelu ale on najwyraźniej miał inne plany.
-Gdzie jedziemy?-pytam widząc że nie jedziemy ani w stronę hotelu ani w stronę znajomego domu.
-Niespodzianka
-Peter mam dość niespodzianek. Za dużo już dla mnie zrobiłeś
-Niczym się nie martw. Sprzedałem twoje mieszkanie
-Oh.
To jedyne na co mnie było stać. To znaczyło że nie miałam tutaj już nic.
Po ponad 20 minutach jazdy znajdujemy się na całkiem miłym osiedlu. Wokoło stoją piękne, przytulne domki. Zdążył zmienić adres zamieszkania? Kupił nowy dom? Pewnie wybierała jego żona skoro jest w takie pięknej okolicy. Dzieci będą miały się gdzie bawić. Zatrzymaliśmy się pod jednym z nich.
-Peter?
-Wysiadaj, nie bój się.
Zrobiłam co kazał i ruszyłam za nim do domu. Był piękny. Do wejścia prowadziły schody z kamienia. Na ich początku stały dwie lampki, które je oświetlały. Po obu ich stronach rosły dwie ogromne palmy, plus po prawej różne odmiany zielonych roślin, po lewej zwykła, równo przycięta trawa. Dom był biały, jednopiętrowy. Światła przy wejściowych drzwiach robiły efekt złota. Duże okna z czarnymi ramami świetne odwzorowywały się na ścianie. Weszliśmy do środka. Z zewnątrz dom wydawał się na niewielki lecz zaraz po przejściu do holu zmieniłam zdanie. Przestrzeń była ogromna. Salon, łazienka, kuchnia, gabinet, schody na górę. Hol, sypialnia, łazienka, znowu sypialnia, pomieszczenie gospodarcze.
-Powiesz coś wreszcie?-zwraca się do mnie Peter
-Jest piękny ale po co mi go pokazujesz?
-Jest twój
-Naprawdę?
-Kupiłem go żebyś miała gdzie wrócić
-Tylko że ja....ja nie wiem czy tutaj zostanę-kręcę głową.
-Jak to?
-Nie wiem czy dam radę normalnie tutaj żyć
-Przecież już nic ci nie grozi
-Skąd ta pewność? Nie wiem czy przez przypadek nie spotkam Marsela. Może będzie chciał się zemścić?
-Nie zrobi tego, będzie się bał
-Na jakich warunkach jest wasza umowa?
-Nie mogę ci nic powiedzieć. Jedyne co mogę to prosić cię żebyś chociaż spróbowała tu pobyć, jeśli to to wyjedziesz
-Zastanowię się. Dziękuję ci, że o wszystkim pomyślałeś
-Musiałem o ciebie zadbać
-Mogę zapytać kto zajął się wystrojem? Jest pięknie i przytulnie
-Moja żona. Chciałaby cię poznać. Przyjedź jutro na kolację
-Zjawię się.
Zostawił wszystkie moje rzeczy, dokładny adres i godzinę powrotu Harrego i pojechał do siebie. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nie umiałam poczuć się swobodnie w tym miejscu. Nie z powodu domu, podobał mi się, był piękny ale z powodu miasta. Miasta, w którym 4 miesiące temu prawie straciłam życie. To nie jest normalne. Nie da się wrócić i żyć jak gdyby nigdy nic się nie stało. Boję się, że meni znajdzie. Jego nigdy nie ograniczały żadne umowy, łamał je. Więc dlaczego teraz miałby dotrzymać słowa? Nie ufam mu. Przestałam od dnia, w którym pierwszy raz mnie uderzył.
Przemogłam się w końcu i rozpakowałam rzeczy. Zauważyłam że znajdowało się tutaj wszystko co miałam w tamtym mieszkaniu, nie przeoczyli żadnej małej pamiątki czy ozdoby. Zadbali o każdy szczegół. Oglądałam zdjęcia wiszące na jednej ze ścian. Zrobili pewnego rodzaju ścieżkę. Patrząc na nie które było mi wstyd i zastanawiałam się skąd wykopali te zdjęcia. Śmiałam się sama z siebie. Patrząc na nie wszystkie naszła mnie chęć. Musiałam pojechać w jedno miejsce. Nie byłam tam od kilku lat, zawsze bałam się tam chodzić a w ostatnim czasie działo się zbyt dużo. Chodziłam tam często podczas pierwszych wyjazdów Harrego. Tak bardzo bałam się że ze Stylesem będzie tak samo jak z Nim. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam świeże ciuchy i ruszyłam. Peter wcześniej oznajmił mi że samochód został już tutaj przetransportowany więc spokojnie mogłam udać się w podróż. Do centrum miałam 20 minut a z niego do mojego celu jeszcze jakieś 10. Zaparkowałam na pierwszym wolnym miejscu, weszłam do małego sklepiku i kupiłam znicz. Zanim wkroczyłam na teren cmentarza zatrzymałam się i wzięłam głęboki oddech. Musiałam w myślach powstrzymywać się by nie uciec. Czy to że tutaj przyszłam akurat przed przyjazdem Harrego znaczy coś złego? To że tutaj przyszłam pod wpływem emocji i wewnętrznego przymusu znaczy że będę musiała pożegnać mojego przyjaciela? Miejmy nadzieję że nie, to nie te czas. To nie jego czas.
Krążyłam między białymi tablicami aż w końcu znalazłam ta odpowiednią.
-Troy Callaway- przeczytałam-Nie powinieneś tu być tato.
Z końcem wypowiadania tych słów oblały mnie wyrzuty sumienia. Nie byłam tutaj tyle czasu. Jak mogłam to odpuścić? Padłam na kolana i zaczęłam płakać.

*-Nie płacz kochanie. Wrócę za 8 miesięcy
-Obiecujesz?
-Obiecuję.
Przytuliłam go jeszcze mocniej. Nie chciałam by wyjeżdżał.
-Boję się o ciebie-szepnęłam.
Zabrał swoje rzeczy i wyszedł ostatni raz całując mnie i mamę.*

*Od dwóch dni koczowałyśmy z mamą przy drzwiach. Za każdym razem gdy ktoś pukał myślałam że to tata. Nigdy nie jeździłyśmy po niego na lotnisko, nie chciał byśmy widziały rozpacz ludzi, których rodziny płaczą po stracie bliskich.
-Mo otwórz ty, to na pewno On-powiedziała uśmiechnięta mama.
Pobiegłam do drzwi i z największym uśmiechem otworzyłam je. Ale znów byłam rozczarowana, to nie był tata tylko obcy mężczyzna. Ubrany w czarny garnitur, z czarną teczką w dłoni.
-Panna Callaway?
-Tak
-Mogę wejść?
Wpuściłam go do środka. Skądś kojarzyłam tego faceta ale nie umiałam przypomnieć sobie skąd. Szedł za mną do samej kuchni gdzie mama zmywała naczynia. Od tej pory wszystko działo się w zwolnionym tempie. Mama gdy odwróciła się i go zobaczyła od razu zaczęła płakać. Upuściła talerz który trzymała. A ja dalej nie wiedziałam o co chodzi. Jednak gdy się odezwał żałowałam że to zrobił.
-Troy Callaway zmarł 5 tygodni temu w czasie jednego z ataków. Przykro mi.*

Na zawsze zapamiętam tego człowieka. Osoby która przychodzi ogłosić śmierć nigdy się nie zapomina. Potrafię nawet powiedzieć jaki miał kolor oczy i w jakie wzorki krawat. Gdy wypowiedział te straszne słowa nie mogłam oderwać od niego wzroku. Po tym jak wyszedł siedziałam przez kilka godzin z mama i obie płakałyśmy.
-Obiecałeś że wrócisz. Przepraszam że mnie tutaj nie było, przepraszam że o tobie zapomniałam, za wszystko przepraszam. Jeśli czasem na mnie patrzyłeś wiesz że miałam kłopoty, uznaj to za moje wytłumaczenie. I mam jedną jedyna prośbę do ciebie. O nic więcej nie poproszę. Spraw by Harry wrócił. Nie zabieraj mi go, zostaw jeszcze ze mną, nie pozwól bym była tutaj sama. Nie poradzę sobie, nie wytrzymam. Jeśli nie chcesz mnie jeszcze widzieć tam u siebie to pomóż mi tutaj. Nigdy nie byłam dobra dla ciebie, nie taka jak na to zasługiwałeś. Chciałabym cię zobaczyć, powoli zapominam jak wyglądałeś. Dlaczego nie możesz wrócić?
Podniosłam się z kolan i miałam odejść ale....
-Kocham cię tato.
Zostawiłam po raz kolejny to miejsce za sobą i wróciłam do domu. Emocje w dalszym ciągu nie były ustabilizowane. Bałam się rozejrzeć po domu bo w wielu miejscach były zdjęcia. Jedna mała rzecz i czuję że wybuchnę. Co mnie pchnęło by tam iść? Ah tak...brakuje mi go. Szczególnie teraz gdy jestem sama. Gdyby tu był to nie dopuściłby do wielu rzeczy.
Zmyłam resztki zniszczonego makijażu, przebrałam ubrudzone ziemią spodnie i zeszłam do kuchni. Spojrzałam dokładnie na kartkę którą zostawił mi Peter. Adres-znałam to miejsce. Godzina-cholera spóźniona! Za 15 minut mają tam być a ja mam 30 minut do centrum! Opuszczam szybko dom i jadę w wyznaczone miejsce.
Widzę przed lotniskiem masę samochodów, więcej niż zazwyczaj co znaczy że rodziny już są. Wbiegam na halę. Szukam wyjścia na płytę.
-Tutaj!-woła jakiś młody mężczyzna pokazując mi drzwi.
Wychodzę przez nie i widzę już rodziny witające swoich bohaterów. Jednak nigdzie nie widzę rodziny Stylesów. Nigdzie nich nie ma. Rozglądam się rozpaczliwie ale nikogo nie widzę. Nie przyszli czy...czy już ich pożegnał mężczyzna w garniturze? Widzę go jak idzie w stronę drzwi wyjściowych. Wraca do domu. Musiał już wszystko przekazać. Zaczynam płakać, znowu. Kolejny raz tego dnia.
-Prosiłam cię tato-szepnęłam.
Nie mógł mi tego zrobić. Jak mógł nie wrócić?!
Szloch staje się coraz głośniejszy. Zwracam uwagę ludzi stojących obok, czuję ich litosne spojrzenia. Nie wiem co mam zrobić. Uciec? Zostać? Rozdziera mnie żal i strach a także tęsknota. Nie byłam na to gotowa, nie byłam gotowa by zostać sama! Nie ponownie!
-Proszę zostaw mnie. Nie chcę słyszeć tego od Pana. Wiem co Pan powie.-mruknęłam czując obecność za plecami. Nie ścierpię drugi raz takich informacji, umrę za miejscu gdy powie choćby słowo. Dlatego nawet się nie odwracałam, nie chcę wiedzieć jak wygląda. Nie chcę zapamiętać kolejnego rysopisu.









BAD VIBES (BOOK 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz