Part 28

43 7 4
                                    

Od rana siedzę w firmie, dzisiaj sobota, która powinna być wolna ale od czasu kiedy powoli spływają na mnie wszystkie obowiązki nie mogę się odrobić. Późnym popołudniem umówiłam się z Harrym a chwile wcześniej z Olivią. Zaprosiłam ja do siebie bym miała pewność,że Marsel nagle nie wejdzie do mieszkania. W głowie układam sobie jak ja mam jej to powiedzieć, może być tak, że mi nie uwierzy. Wyprze się wszystkiego złego co z nim związane ale mam kilka dowodów na to, że to on.
-Leila, jest Adam jeszcze u siebie?
-Jest
-Zabieram go na lunch, poinformuj jego asystentkę.
Wyszłam na korytarz i szybkim krokiem zmierzałam do jego gabinetu.
-Panno Callaway!-zawołała za mną jakaś kobieta. Odwracam się i widzę młodą dziewczynę, która od niedawna pracuje w sekretariacie.
-Słucham
-Ktoś do Pani, wiem, że przerwa na lunch więc chciałam zapytać czy go wpuścić
-Wpuść go i poprowadź do mnie do gabinetu.
W tył zwrot i powrót do gabinetu.
-Odwołaj lunch z Adamem, mam jakiegoś nie proszonego gościa
-Już, odwołuję.
Zadowolona z jej szybkiej pracy wchodzę do gabinetu. Zniecierpliwiona czekam już prawie 10 minut aż ktoś raczy się pojawić.
-Panna Callaway już czeka-usłyszałam za drzwiami.
Wstałam, drzwi się otworzyły a ja zobaczyłam Ambrose. Poważnie? Następny? Włożyłam wszystkie swoje siły by powstrzymać się przed przewróceniem oczami.
-Witaj Montano-uśmiechnął się.
-Przepraszam ale zabierasz mi mój czas na lunch. To coś ważnego?
-Przyszedłem przeprosić, nie odezwałaś się więc musiałem cie urazić, prawda?
-Jeszcze pytasz? To nie miejsce ani czas na takie rozmowy. Powiedziałam co mogę ci zaoferować, niczego więcej się nie spodziewaj
-Zrozumiałem, szczególnie gdy przyszedł ci pomóc-zmarszczyłam brwi-Wiesz o kim, mówię. Spotykacie się. Widziałem was.
Jak mógł nas widzieć skoro na balu nic w jego obecności się nie wydarzyło a razem nie wychodziliśmy.
-Jesteś chory-syknęłam-Obserwowałeś mój dom.
Zaśmiał się tylko na mój zarzut. Lekceważył mnie.
-Jeśli chcesz utrzymać ze mną kontakt to przestań to robić, jednak jeśli chcesz ode mnie tylko jednego to daj mi spokój. Zacznij od tego, że teraz wyjdziesz.
Otworzyłam mu drzwi a za progiem zobaczyłam Adama.
-Dostałem informacje, że odwołałaś lunch. Wszystko w porządku?-spojrzał na nieproszonego gościa.
-W sumie to możemy iść. Pan Isaac właśnie wychodzi.
Udało nam się w końcu wyjść na ten lunch, zjedliśmy go spokojnie a potem wróciliśmy do pracy. Zabrałam do domu rzeczy, których nie skończyłam bo nie miałam czasu. Muszę nastawić się w spokoju psychicznie na rozmowę z Olivią. Przebrałam się, zrobiłam sobie mocnej kawy i mając jeszcze chwile czasu sprawdziłam kilka raportów. Oderwał mnie dopiero dzwonek do drzwi.
-Jestem.Wszystko okej? Wystraszyłaś mnie tym telefonem
-Przepraszam, zaraz ci wszystko powiem. Wejdź dalej.
Zaprosiłam ją gestem. Zrobiłam jej także kawy i zajęłyśmy miejsce na kanapie w salonie. Nie wiedziałam od czego zacząć. Chciałam zrobić to jak najbardziej delikatnie.
-Nie kwapisz się do gadania więc ja zapytam. Co jest między tobą a Harrym?-miała uśmiech jak mała dziewczynka. Ciekawska.
-A co widziałaś?
-Jesteście blisko, baardzo blisko. Tak mi się wydaje po wczorajszym wieczorze
-Nie wydaje ci się -zachichotałam-Tak pro po, jak nastrój po wczoraj? Przepraszam za ten koniec...
-Nic się nie stało, rozumiem. Każdy ma swoje problemy ale Marsel był zadowolony. Polubił was
-Właśnie....-spuściłam głowę.
-Hej, hej. Co się dzieje?
-Muszę ci coś powiedzieć
-No mów, zaczynam się bać
-Pamiętasz jak poznałyśmy się na moich ''wakacjach''?-zrobiłam ruch palcami.
-Oczywiście
-Mówiłam ci jakiś czas po tym o tym dlaczego uciekłam. Pamiętasz jak miał na imię ten facet?
-Też był Marsel. Dlatego gdy poznałam tego Marsela, zdziwiłam się zbiegiem okoliczności.
-Tamten, nie miał ze mną kontaktu. Nie wiedział gdzie mieszkam, nigdy tutaj nie przychodził, nie mijałam go nawet na ulicy ale wczoraj...
-Co? Spotkałaś go?-matulu, jak ona może się nie domyślać?
-Olivia, posłuchaj. To był ten Marsel. Marsel Hilton, porwał mnie i próbował zabić. Harry wczoraj dostał, telefon ale to nie to go tak zdenerwowało. Marsel powiedział, że byłam tylko kimś kto pomógł doprowadzić go do mnie. Zostaw go...
-To nie możliwe
-Nie okłamałabym cię. Wpuściłam morderce pod swój dach. Faceta który ma na rękach krew kilkunastu osób i gdyby nie pomoc ludzi z zewnątrz to miałby i moją.
-Nie zrobiłby tego...
-Daj sobie powiedzieć. Nie jest tym za kogo się podaje
-Może go z tamtym pomyliłaś
-Mam nasze zdjęcia, mogę ci je pokazać. Rozpoznasz go. Uciekaj od niego
-Sorry, Mo ale nie. Skąd mam wiedzieć, że po prostu nie zazdrościsz? Że przypomina ci po prostu tamta świnię i nie chcesz go widywać? A przy okazji odebrać mi szczęście? Jak możesz takie bzdury wygadywać?
-Mówię prawdę
-Nie wierzę ci. Został ci jakiś uraz ale wiesz? Mogę ci pomóc. Nie zobaczysz go więcej, mnie przy okazji też. Trzymaj się.
Wyleciała z domu jak strzała. Wybiegłam za nią i wołałam ale nie reagowała.
-Olivia, proszę!
-Daj mi spokój!
Odpuściłam. Pokochałam ją jak siostrę, nie mogę pozwolić by jej coś zrobił. Tylko co zrobię jeśli ona mi nie wierzy? Obawiam się, że jedynym sposobem na zyskanie jej wiary w moje słowa jest przekonanie na własnej skórze. Jeśli ją skrzywdzi to uwierzy.
Całej sytuacji na zewnątrz przyglądał się Harry. Musiał dopiero co przyjechać do siedział jeszcze w samochodzie. Chłód powietrza nie robił na mnie wrażenia. Stałam i patrzyłam jak dziewczyna pospiesznie odjeżdża.
-Daj jej to przemyśleć-zjawił się obok.
-Nie wierzyła w żadne moje słowo
-Uwierzy jak..
-Nie mów, nie rozmawiajmy o tym
-Jak chcesz. Chodź do środka.
Posłuchałam go i weszłam z powrotem do domu. Rzuciłam się na kanapę w salonie a Harry gdzieś zniknął.
-Przestań
-Co?
-Przestań się tak zamartwiać. Daje ci 15 minut, ubierz się i wychodzimy.
Westchnęłam ciężko nie mając ochoty wcale wychodzić ale może to dobry pomysł. Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem, rozluźnić się. Pognałam do garderoby, musiałam ubrać coś cieplejszego. Nie wiem ile czasu spędzimy na zewnątrz a im dłużej tym będzie chłodniej. Założyłam długie jeansy, czarny sweter, wykopałam tego samego koloru buty i płaszcz. Harrego nie było już w mieszkaniu, czekał w samochodzie.
-Mieliśmy się przewietrzyć o ile dobrze pamiętam
-Spokojnie, do centrum jest kawałek. Podjedziemy bliżej a później pójdziemy na nogach.
Kiwnęłam tylko głową i odwróciłam się w stronę okna. Nie jechaliśmy zbyt długo. Zaparkował blisko bramy wejściowej. Park ma ogromny rozmiar, można w nim spędzić dużo czasu po prostu spacerując a kilka przyjemnych kawiarenek tylko kusi malutkimi kwiatami, lampkami by do nich wejść i po prostu cieszyć się sobą. Szliśmy przez chwilę w ciszy, on po prostu trzymał moją dłoń a ja zastanawiałam się nad....chyba do końca sama nie wiem nad czym.
Jutro dzień wolny więc na ulicach, w parkach więcej ludzi. Spędzają czas razem, czekają na szaloną wspólną noc a jutro ciężki poranek z kacem ale też druga połówka w łóżku. Wyłączają się na chwilę z codziennej rutyny, w którą popadamy. Dopadnie nas zawsze, choćbyśmy nie wiem jak od niej uciekali. W domowych obowiązkach, w pracy, w miłości. Chyba najbardziej boimy się pewnego rodzaju rutyny w miłości, odpychamy ją bo wiemy, że z czasem rutyna staje się nudą. Miłość ma być dla nas codziennym zaskoczeniem, codzienną dawka nowej siły i nie chodzi tylko o miłość dawaną przez chłopaka, męża, dziewczynę czy żonę. Miłość rodzicielska, rodzeństwa może wiele zdziałać jednak tą najtrudniej pielęgnować. Są rodziny, w których nie usłyszysz codziennego ''kocham cię, uważaj na siebie''. Nie jest to na porządku dziennym ale może to dobrze? Im częściej te słowa są używane tym bardziej tracą na wartości. Nie mówmy ''kocham'' jeśli nie czujemy tego w przypływie emocji. Róbmy to bardziej z zaskoczenia, w momentach kiedy bliska osoba najmniej się tego spodziewa wtedy sam zobaczysz w jej oczach coś czego nie wywołasz nawet inną najlepsza wiadomością. Zobaczysz jej ogromną miłość, prawdziwą, nie oszukaną.
-Czujesz się dumny?-zapytałam nagle-Chcę by tak było, chcę byś mówił o mnie z dumą, byś był dumny z tego, że mnie masz... Nigdy o mnie nie zapomnisz?
-Zatrzymaj się-ostrzegł a potem delikatnie pociągnął w swoją stronę. Sama nie wiem dlaczego to wszystko powiedziałam.-Szczerze? Jestem cholernie dumny i nie zapomnę. Nigdy nie zapomnisz o kimś kogo kochasz i kto jest dla ciebie wszystkim.
-Czy ty...
-Dziwi cię to?-spojrzał na mnie tak jakbym robiła mu jakąś ogromną krzywdę swoimi słowami.
Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć, nie dziwiłam się tylko byłam...odrobinę przerażona. Właśnie dał mi do zrozumienia....
-Straciłaś dla mnie tyle czasu, łez. Dałaś mi do odczucia że jestem ważny dlatego nie dziw się kiedy mówię, że cię kocham
-Nie wiem co powiedzieć
-Powiedz, że to nie działa tylko w jedną stronę, że ty mnie też
-Harry...-z przywołaniem jego imienia ból powiększył się i miałam wrażenie, że zaraz skręci go w pół.
Patrzyłam mu w oczy i nie wiedziałam jak to powiedzieć, jak to ująć. Nie wyobrażałam sobie, że zostanę postawiona w takiej sytuacji.
-Harry ja też cię kocham-uśmiechnęłam się kładąc obie dłonie na jego policzkach.
Złapał moje dłonie swoimi, zamknął oczy. Czułam jak przeszedł go delikatny dreszcz i zaraz mnie pocałował. Ucieszyłam się jak dziecko kiedy po pocałunku zobaczyłam jego uśmiech, brakowało mi go ostatnio. W pewnym stopniu przytłacza go myśl o wyjeździe ale wróci, nie martwię się tym. Wróci i będzie jak teraz.

BAD VIBES (BOOK 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz