Rozdział 26

131 15 22
                                    

Atmosfera w Hogwarcie była zaskakująco lekka jak na początek roku szkolnego. Gryfoni, znani ze swojej skłonności do chaosu i zabawy, ogłosili, że organizują imprezę w swojej wieży. Plotka o tym wydarzeniu rozniosła się szybciej niż ogniste fajerwerki Zonka, docierając nawet do uczniów Slytherinu. Każdy chciał na nią przyjść a tylko nieliczni dostali informację że zostali zaproszeni. Ja jednak go nie dostałem. 

Nie musiałem.

James mnie zaprosił.

Nie powiedział tego wprost, oczywiście. Na naszym ostatnim spotkaniu w wieży, z uśmiechem rzucił:

— Może wpadniesz?

Obiecałem sobie, że będę ostrożny. Nie mogłem przecież nikomu zdradzić że chodzę z Jamesem. Wchodzenie do serca terytorium Syriusza z tą tajemnicą było ryzykowne, ale myśl o spędzeniu wieczoru z Jamesem skutecznie zagłuszała rozsądek.

Wieczór nadszedł szybciej, niż się spodziewałem. Evan i Barty na szczęście też dostali zaproszenia więc nie bałem się że zostanę sam. Ubraliśmy się w wygodne ubrania. Ja standardowo w bluzę oni w jakieś swoje wymyślne stroje których Syriusz mógł by im zazdrościć.

 Przejście przez korytarze Hogwartu było jak gra w kotka i myszkę z Filchem i jego kotką, panią Norris, ale udało mi się dotrzeć do wejścia do wieży Gryffindoru.

— Hasło? — zapytała Gruba Dama, patrząc na nas podejrzliwym wzrokiem.

— Złoty Znicz — wyszeptałem, zgodnie z instrukcjami Jamesa.

Portret uchylił się z lekkim skrzypieniem, a ja wszedłem do gwarnej i rozświetlonej sali wspólnej Gryffindoru. Rozpoznawałem twarze uczniów z innych domów – najwyraźniej Gryfoni zaprosili niemal cały zamek.

James stał przy kominku, rozmawiając z Remusem i Lily. Kiedy mnie zobaczył, jego oczy zabłysnęły, a na ustach pojawił się ten znajomy uśmiech, który zawsze przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Podszedł do mnie i delikatnie chwycił mnie za ramię, prowadząc do bardziej ustronnego miejsca.

— Wiedziałem, że przyjdziesz — powiedział cicho.

— Wiesz, że to szaleństwo, prawda? — odpowiedziałem, rozglądając się z niepokojem.

— Może — przyznał, pochylając się bliżej — ale czasem warto zaryzykować.


Impreza nabierała tempa. Dzbanek z czymś, co James nazwał "eliksirem odwagi", krążył między uczestnikami, a atmosfera robiła się coraz bardziej swobodna. Gryfońska sala wspólna wyglądała inaczej niż zazwyczaj. Łańcuchy złotych i czerwonych światełek wisiały wokół ścian, a stół przy kominku uginał się pod ciężarem przekąsek i butelek pełnych tajemniczych napojów. W tle grała magiczna muzyka, która zmieniała się w rytm nastroju uczestników. Jedna chwila była wesoła i żartobliwa, a w następnej melodia stawała się bardziej nastrojowa i intymna.

Rozpoznałem kilku Gryfonów – Peter, z wyraźnie już zaróżowionymi policzkami, próbował nauczyć kogoś tańczyć, co kończyło się głośnym śmiechem. Lily stała na środku sali, dowodząc grupą, która debatowała nad jakimś zaklęciem, a Remus z ukrytą fascynacją obserwował ich z boku. Inni uczniowie przesiadywali w kątach, szepcząc sobie coś na ucho albo wymieniając konspiracyjne uśmiechy.

James, będący duszą towarzystwa, lawirował między grupami, żartując, dolewając wszystkim napojów i wywołując salwy śmiechu. Mimo tego, co chwilę jego spojrzenie wracało do mnie. Podszedł raz, podając mi szklankę.

— Spróbuj, nie pożałujesz — powiedział z figlarnym uśmiechem.

— Co to jest? — zapytałem podejrzliwie.

Happy end /JegulusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz