3. Resztki godności.

1.3K 130 14
                                    

Bębnienie palcami o skórzaną powierzchnię wysłużonej, małej kierownicy nie przynosiło mi żadnej, nawet najmniejszej ulgi. Deszcz uderzał mocno o przednią szybę samochodu, nie tylko kryjąc mnie tym samym przed nieprzychylnym światem, a zwłaszcza ciekawskimi spojrzeniami sąsiadów, ale także zmywał bród z mojego starego autka, które mogło umrzeć śmiercią naturalną w każdej chwili. Był starszy ode mnie i choć można by uznać to za wadę, ja widziałam w tym pewnego rodzaju urok. Miałam też nadzieję, że jego (oby) cichej śmierci towarzyszyłby jedynie jęk mojego rozczarowania, a nie przerażający i mrożący krew w żyłach dźwięk tłuczonego szkła i gniecionego metalu. Choć to drugie było o wiele bardziej prawdopodobne. Zwłaszcza, że nie byłam z małym garbusem u przeglądu od lat. Głównie z obawy, przed odebraniem mi go z natychmiastowym nakazem jego zniszczenia. Nie miałam serca usypiać raz na zawsze jego małego, metalowego serduszka. Jeszcze nie teraz. I to w dniach, gdy nie miałam ani grosza przy duszy, tylko nadzieję, że prawnicy zapomną o mojej sprawie, a komornik zgubi drogę do mojego domu. Byłam naiwna, wiedziałam o tym, ale postanowiłam ku własnemu zaskoczeniu coś z tym zrobić.

Poprosić o pomoc. I to nie byle kogo. Nienawidziłam się za to, do czego miałam zaraz dopuścić. Do wejścia do tej ogromnej i luksusowej willi na przedmieściach Brighton, żebrząc o pomoc. Do błagania własnej siostry i jej boleśnie idealnego narzeczonego do udzielenia mi nie tylko pożyczki do zapłacenia za podstawowe rachunki, ale także pomocy prawnej. Proszenie siostry o cokolwiek nie byłoby takie złe, gdyby przy każdej sekundzie spędzonej w jej towarzystwie moja własna samoocena i własna wartość nie leciała w dół na łeb na szyję. Gdyby jej wybranek serca tak cholernie desperacko mnie nie pociągał. A właśnie tak było. Gdy tylko na niego patrzyłam moje serce przestawało na chwilę bić. Przysięgam. Nie mogłam w jego towarzystwie oddychać. Myśleć. Istnieć. Był wszystkim czego kiedykolwiek pragnęłam, a nie mogłam mieć, bo nie byłam dość dobra. Wszystkim o czym śniłam tuż zanim przebudziłam się z marzeń sennych, ze łzami w oczach. Każdym najmniejszym pragnieniem. Najmniejszym westchnieniem. Był dla mnie wszystkim, a on nawet tego nie dostrzegał. Nie, gdy moja siostra stała obok. Co ciekawe zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. To ona była gwiazdą. Tą najjaśniejszą i przyćmiewającą swym blaskiem absolutnie każdego. A ja przyzwyczaiłam się do cienia, który na mnie rzucała. Choć nieświadomie. Choć tak desperacko starała się, by było inaczej. Kochałam jej narzeczonego i było to moją największą tajemnicą.

Odwróciłam się od niej z nisko spuszczoną głową i poszłam własną, wyboistą drogą. Boleśnie zraniona, odtrącona przez własnych rodziców, którzy nie mogli docenić tego co ja sama tak kochałam. Inność. Mieli utarte ścieżki, którymi chcieli bym podążała. Nie zawsze pasowało to do ludzkiej natury. Zdecydowanie nie do mojej. I obdarta z własnego jestestwa i resztek godności, z o wiele twardszą skórą, na nowo stanęłam na nogi. Choć z dala od nich. Choć tak koszmarnie samotna, w otoczeniu tak wielu ludzi. Byłam sierotą. Choć moi rodzice jeszcze żyli. Tragedia, prawda? Żyć tuż obok osób, które kocha się tak oddanie i całym sobą. Żyć obok nich i nie zasługiwać na równie bezwarunkowe uczucie.

Otrząsnęłam się z wiecznie prześladujących mnie myśli i dłonią starłam resztki makijażu z twarzy, zakładając tym samym na twarz maskę obojętności. Chciałam udać, że te odwiedziny nie były dla mnie tak trudne. Że nie miałam nic przeciwko wkraczaniu do jej domu, wyglądając jak niedożywione dziecko, ubrane w szmaty. Dziurawe trampki, podwinięte do kostek jeansy, ukrywające ich poszarpane nogawki i kolorowe szale, ukrywające mankamenty mojej figury, których nie znosiłam. Byłam jednym chodzącym nieszczęściem. Trudno. Odetchnęłam głęboko i wyprostowałam plecy, włosy związując w kitkę na czubku głowy. Do roboty. Trzeba uratować tego wieczora więcej niż tylko jeden tyłek. Esteban/Ed mnie potrzebował. Beze mnie, mógł za kilka tygodni jedynie głodować gładząc swoje zamszowe kamizelki i skórzane buty, mówiąc, że prędzej umrze niż je sprzeda, by kupić chleb. W sumie nie mijało się z prawdą. Był szalony. Jak my wszyscy.

GOOD ENOUGHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz