18. Wycieczka numer jeden.

799 93 10
                                    

Ponoć budzenie się następnego dnia po przeżyciach, które swobodnie moglibyśmy uznać za jedne z najgorszych w naszym życiu, miało przynosić ukojenie. Pewnego rodzaju oddech po długich godzinach, w których zostaliśmy pozostawieni bez tchu. Po mentalnym i emocjonalnym zmiażdżeniu, rozerwaniu na strzępy i starciu na sam pył.

Człowiek, taki jak ty czy ja, zamykał oczy otoczony ciemnością i czekał na nadchodzący sen. Jak zwykle nie pojawiał się on wystarczająco szybko, by powstrzymać nasze skołatane serca i rozpędzone myśli. Moje, podczas gdy ja pragnęłam jedynie ujrzeć wszystkie barwy czerni w swoich marzeniach, zamieniły się w pokaz fajerwerków. W sam raz, by zaspokoić nimi gust nawet najwybredniejszego fana eksplozji tysiąca kolorów na nocnym niebie. Wierciłam się. Rzucałam na boki. Zaciskałam dłonie na miękkim materiale pościeli. Włosy przyklejały się do mojego rozgrzanego i spoconego karku. Wiłam się we własnych snach i koszmarach, nie potrafiąc na tych kilka chwil, kilka oddechów, rozpoznać, które są czym. Może zawsze były jednością? To wyczerpujące mieć marzenia, które są zarazem twoją największą zgubą. Ich echo niosło się wraz z rytmem bicia mojego serca wzdłuż całego mojego ciała. Ocierało się o każdą najmniejszą komórkę, ścięgno, nerw. Echo stawało się mną samą, a ja pulsowałam w jego rytmie. Stałam się żywym marzeniem, które mnie zabijało.

Wtedy się obudziłam. Gdzieś pomiędzy wykrzywioną w okrutnym grymasie twarzą Harrego, a zawodem w oczach mojego ojca, gdy wyznałam mu, że nigdy nie będę mogła zostać córką, o której marzył.

- El – ciszy szept zadziałał na mnie niczym impuls ciągnący mnie ku powierzchni toni, którą była jawa ze snem. - El – głos zdawał się być coraz wyraźniejszy. Miękki i czuły, łagodny niczym szmer wiatru na skórze, drżący niczym nuty w powietrzu. - Obudź się – ponaglający głos zsynchronizował się idealnie z delikatnym potrząsaniem moim ramieniem. Jedyne co potrafiłam z siebie wydać w tamtej chwili, to cichy jęk niezadowolenia. Nie pamiętałam kiedy ostatnio byłam równie zmęczona. Równie wyczerpana. I wiedziałam skąd pochodziła moja słabość. Emocje przejęły kontrolę nad moim ciałem. Wlały się w moje mięśnie niczym trucizna. Obiły moje żebra niczym najprawdziwsze kopniaki. Od zadanych uderzeń dziwiłam się, że nie mam opuchniętej i zmasakrowanej twarzy. - Eleanor – słysząc swoje pełne imię zamarłam, pomimo ruchów dłoni mojego prześladowcy.

Otworzyłam powoli jedno oko, na początku nie dostrzegając nic, ponad biel pościeli i światło wlewające się do pokoju, którego w pierwszej chwili kompletnie nie poznałam. Zerwałam się dosiadu bliska paniki. Nie potrafiłam przez kilka sekund przypomnieć sobie gdzie jestem i jakim cudem trafiłam do tego ciepłego, miękkiego łóżka. Serce podjechało mi do samego gardła, gdy mój spanikowany wzrok spoczął na mężczyźnie siedzącym na skraju materaca, ubranego w jasną bluzkę i rozpiętą, kobaltową koszulę podkreślającą jego kolor oczu. Nawet tak skołowana dostrzegłam, że musiał dopiero co wziąć prysznic. Włosy nadal miał wilgotne, a woda po goleniu, której zapewne przed chwilą użył, otumaniała mnie swoją wonią. Charlie patrzył na mnie spokojnie, podczas gdy do mnie powoli zaczęły docierać wydarzenia z wczorajszego dnia. Ranka. Popołudnia. Wieczoru i nocy. Obrazy przewijały się przez moją głowę. Każdy wykonany gest. Każde wypowiedziane słowo. Każde odczuwane emocje. 

Charles drgnął widząc zmianę w mojej postawie, a ja, chcąc uniknąć spojrzenia mu w oczy, opadłam ponownie na pościel. Czułam jak poniżenie, którego odczułam wczorajszej nocy w jego towarzystwie, wrze w moich żyłach. Pnie się nimi. Chciałam krzyczeć, uderzać pięściami w materac. Płakać. Ale najbardziej marzyłam o ucieczce.

- El – jego głos był tak łagodny. To sprawiało, że czułam się jeszcze gorzej. Samym swoim tonem dawał mi znać, że nie zapomniał o tym co prawie między nami zaszło parę godzin temu. Nie chciałam jego współczucia. 

GOOD ENOUGHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz