16. Pocałunek Judasza.

757 103 7
                                    

- Harry – wypowiedziałam jego imię z nazbyt widoczną starannością. Prawie bezdźwięcznym h. Słodkim i delikatnym r. Niczym szept, nieme wołanie. Obietnicę nie do pokrycia. Jakby było moją najskrytszą tajemnicą, którą postanowiłam zdradzić za pomocą ruchu moich warg.

Przyglądał mi się spokojnie, stojąc oparty o framugę drzwi, prowadzących do składziku, w którym stałam. W raz z drabiną i całą masą pudeł otaczających mnie z każdej strony, ledwie byłam w stanie obrócić się w środku wokół własnej osi tak, by nic przez przypadek nie strącić. I tak nie powstrzymało mnie to od uderzenia dłonią niezdarnie o jeden ze słoików stojących na półce. Spadłby, oblewając nas od góry do dołu czerwoną cieczą, gdyby nie szybki refleks stojącego przede mną mężczyzny. 

Odstawiając słoik na miejsce, zbyt rozproszony nagłym zadaniem, które na nie spadło, nie był wstanie w pełni zapanować nad swoją mimiką. Mową swojego ciała. Przypominało to rysę na wypolerowanym, drogocennym lustrze, oprawionym w ciężką, złotą ramę. Takiej rysy jak ta nie dało pozbyć się od razu. Miała trwać ona z nami już do końca. Do końca odzwierciedlać nasze odbicia wraz z jej istnieniem. Czasami jedynie gdzieś daleko poza naszym skupionym na nas samych spojrzeniem. Czasem na naszej twarzy, niczym skaza nie do zmazania. Dodająca uroku, innym razem oszpecająca niczym najprawdziwsza blizna. Jedynym rozwiązaniem dla takiego biegu rzeczy było wymienienie samego zwierciadła na nowe. W jego przypadku nie było to możliwe. Przyglądałam się w ciszy jak jedna mała, niby nic nie znacząca, cienka niczym sam włos, niteczka pokazuje mi nieznane wcześniej wnętrze tego człowieka.

Zbiegające się pośrodku czoła, gęste, jasne brwi ukazujące zirytowanie. Zmarszczki na czole, których przysięgam, nigdy wcześniej nawet nie dostrzegałam. Usta wykrzywione w gorzkim uśmiechu. Widząc, że go obserwuję, wyprostował się z godnością i spojrzał na mnie z góry jak na małe, płochliwe stworzonko. Z błyskiem w błękicie oka. Z szerokim uśmiechem, nie obejmującym jego oczu. Wzdrygnęłam się widząc i odczuwając samą sobą różnicę temperatur, którą sobą reprezentował. Chłód i żar. Gdybym nie spojrzała w jego oczy, przysięgam, że nie doszukałabym się w tym wszystkim podstępu, zbyt mocno skupiona na malinowych ustach, wykrzywionych kącikami do góry. I po tym poznałam, że coś jest nie tak. Wystarczyło jedynie bliżej się przyjrzeć. Prawdziwy uśmiech odzwierciedlał się zawsze w małych zmarszczkach wokół oczu. Jego twarz przypominała raczej utrwaloną przez czas woskową maskę.

- Wybacz, że wszedłem na zaplecze – przerwał ciążącą pomiędzy nami ciszę. Schował dłonie do szarych, garniturowych spodni. Jego rozpięta marynarka dawała mi idealny wgląd na jego idealne ciało prześwitujące przez śnieżnobiałą, wykrochmaloną koszulę. Mimowolnie moje spojrzenie na dłużej zatrzymało się na jego szerokich ramionach i wręcz proszącej się o dotyk klatce piersiowej. Zacisnęłam dłonie w pięści. Choć czułam jakbym tonęła, w ustach miałam dziwną gorycz. Coś w tym wszystko było bardzo nie w porządku.

- Nie ma sprawy – odpowiedziałam bardziej do siebie niż do niego. - Może napijesz się kawy? Nadal jesteśmy twoimi dłużnikami – powiedziałam, skupiając wzrok gdzieś za nim. Na cieniu. Na bałaganie w szafkach. Na wszystkim poza nim samym. Tak po prostu było łatwiej.

- Nie dziękuję – odpowiedział szybko. - Miałem nadzieję na to, że uda nam się porozmawiać sam na sam – pewnie domyślacie się, że na te słowa moje serce niemalże wyrwało się z mojej piersi. Ogłuszało mnie dudnienie mojej własnej krwi w uszach. Pot zrosił moje plecy i dłonie, które wytarłam pośpiesznie w spodnie na moich biodrach.

- Nie sądzę...- zaczęłam siląc się na lekki ton. Naiwnie wierzyłam, że przeciągając moment ogłoszenia mojego wyroku, on sam ulegnie zmianie. Jakbym mogła wmówić mu, że to, co się stało, wcale nie miało miejsca. Jakbym trwała usilnie przy postanowieniu, że tak długo, jak nie dojdzie do tej rozmowy, tak naprawdę nie istnieje żaden kolejny powód do moich zmartwień. Obawiałam się zawiłości swoich zeznań. Bo dopóki nie udowodni się komuś zawinionego czynu, nikt nie ma prawa nazwać ciebie winnym, prawda? Lecz czy ja tak naprawdę uczyniłam coś złego? Czy to ja byłam winną w tym wszystkim?

GOOD ENOUGHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz