31. Przysługa.

346 37 14
                                    

Zazwyczaj zwykłam przejmować się tym, co ludzie o mnie pomyślą. Tym gdzie tym razem padnie ich spojrzenie i jaki grymas twarzy zwrócą w moją stronę. Odgłosami ich przyspieszonych, pełnych niechęci oddechów. Cichych szeptów otaczających mnie od kiedy tylko pamiętam. Szeptano o mnie na różne tematy. Czasami tylko z samego przekąsu, nudów codzienności. Innymi razy, by boleśnie przypomnieć mi, że choćbym chciała, nigdy nie będę podobna do swojej niemalże identycznej siostry, ani nigdy nie wpasuję się do swojej idealnej rodziny. W takich chwilach powtarzałam sobie, że słowa przecież nie mają mocy ranienia. Nie miały przecież zębów, ostrych pazurów ani nie pluły jadem. Bardzo szybko zdałam sobie sprawę z własnej omylności. 

W momencie, w którym szybkim krokiem przemierzałam miękkie, czerwone korytarze tej ociekającej przepychem rezydencji, miałam to, że tak ładnie to ujmę, w dupie. 

Kompletnie ignorowałam zataczających się niedobitków wczorajszej paskudnej kolacji próbnej mojej siostry. Nie poświeciłam ani sekundy na obscenicznie śliniących się do siebie gości, wpadających niezdarnie do swoich pokoi. Nawet nad małą kałużą wymiocin przeszłam z kamiennym wyrazem twarzy. Wczorajsza kolacja doprawdy była jednym wielkim nieporozumieniem. Jakimś pokrętnym cudem (którym na moje nieszczęście, niestety okazał się Charles) noc potoczyła się dokładnie tak, jak sobie tego życzyłam. Druhny zostały skłócone, goście otruci, a moja własna siostra wstąpiła na ścieżkę wojenną z własnym narzeczonym. Za to wszystko zapłaciłam małą cenę. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. 

Idąc kompletnie wykończona przez te niekończące się korytarze, potrafiłam myśleć tylko o jednym, i wcale nie był to mój własny wygląd. Nawet jeśli wyglądałam jak najprawdziwsza strzyga, która dopiero co wyczołgała się z grobu. Byłam aż po sam czubek głowy umazana ziemią, a małe gałązki upiornie sterczące na czubku mojej głowy nadal spektakularnie zdradzały to, co robiłam całą noc. Nad tym faktem nie chciałam się rozwodzić i nie miałam zamiaru chyba aż do swojej usranej śmierci. 

- Este... - moje ciche nawoływanie bardziej przypominało westchnienie, niż błaganie o wybaczenie. Właśnie o tym nie mogłam przestać myśleć całą noc. O tym, co mu powiedziałam zaledwie kilka godzin temu. O tym jak nieopacznie to zrozumiał. Jak niewdzięczną byłam kreaturą. Był wszystkim, co miałam. Całym moim światem, a pozostawiłam go z niedorzeczną myślą, że dla mnie było to zbyt mało. Może i tak było. Może ja sama byłam nieporozumieniem. - Ed! - mój głos, niczym sam syk poniósł się  po kolejnym wypełnionym dziesiątkami drzwi korytarzu. Z każdym krokiem nienawidziłam tego miejsca coraz bardziej. I nie pomagał mi fakt, że byłam tak bardzo zmęczona, głodna i wściekła na samą siebie. Po minięciu kolejnego pustego korytarza, na którym jedyne, co napotkałam, to echo własnych kroków, zatoczyłam się bliska płaczu do wczorajszej sali balowej i poczłapałam wolno do jednego z wysokich okien. - Gdzie ty do cholery jesteś....- rzuciłam cicho pod nosem i schowałam się za ciężką kotarę, wyglądając zmęczonym wzrokiem na zewnątrz. 

Oparłam się wygodnie o szeroki gzyms okna i odetchnęłam głęboko. Mój gorący oddech poniósł się gęstą mgłą po krystalicznie czystym szkle. Powoli wstające słońce zaskrzyło w oddali na pokrytych rosą liśćmi trawy. Ich delikatne falowanie uspakajało kołatanie mojego serca. Szare, kamienne posągi w oddali przyglądały mi się z równą powagą, co ja im. Pamiętałam je z mojej nocnej eskapady. Pamiętałam jaki niepokój we mnie wywoływały. Jak ich niewyraźne kształty mroziły moją krew w żyłach. Jak ich ukryte w cieniu twarze zdawały mi się nieprzyjazne. Ciepłe promienie słońca powoli unosiły się w górę, odkrywając nieoczekiwanie ich piękno. Ich łagodne rysy. Uchwycone miękkimi kształtami scenki rodzajowe zeszłej epoki. Uśmiechnęłam się szeroko sama do siebie. Czasami zachowywałam się jak dziecko. Już od lat powinnam wiedzieć, że w nocy wszystko wydaje się zupełnie inne, niż jest w rzeczywistości. Jakby tych kilka dodatkowych promieni słońca potrafiło wywrócić nasze życie prawdziwie do góry nogami. 

GOOD ENOUGHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz