24. Gość we mgle.

522 60 9
                                    

- Nadal nie mogę uwierzyć, że przekonałaś mnie do tego byśmy zabrali się do tego w samym środku nocy – zmęczony i zdyszany głos Eda dotarł do mnie z góry, podczas gdy ja zmagałam się z potwornie ciężką szafą, którą od paru dobrych minut próbowaliśmy znieść ze strychu na dół do kawiarni. Zdecydowanie przeceniliśmy swoje własne siły, a zwłaszcza szerokość drzwi od schowka na miotły, w którym właśnie byliśmy. Szafa fizycznie nie miała prawa zmieścić się w przejściu do wnętrza zaplecza. Mieliśmy tylko dwa wyjścia trzymając ją, drżąc z wysiłku na wpół zawieszeni na podgniłych stopniach na strych i skrzypiącą podłogą w składziku. Mogliśmy cofnąć się wraz z szafą na strych i porzucić nadzieję na zmianę, na którą czekaliśmy od dawna, bądź pozbyć się drewnianej framugi drzwi, przed którą staliśmy. Wybraliśmy to drugie i oboje wyglądaliśmy przy tym wyjątkowo kolorowo. Ja w mojej starej, podartej piżamie, a on w kompletnie do siebie nie pasujących elementach garderoby, które narzucał na siebie w pośpiechu. Podnosił je ze stłamszonego łóżka, podczas gdy ja zbierałam jego bałagan z podłogi i wrzucałam go do kosza na pranie. Sprzątanie ostatnio przynosiło mi ulgę. Zwłaszcza teraz w środku nocy gdy oboje dyszeliśmy z wycieńczenia i nienawidziliśmy siebie nawzajem.

- Nie miałeś wyboru. Olśnił cię mój urok osobisty.

- Raczej światło lampki nocnej, którą mnie bezczelnie oślepiłaś w środku nocy. Nie będę już nawet wspominał zmuszania mnie do ruszenia się z łóżka i przemeblowania całej kawiarni – czując jak poluźniam uścisk na trzymanym przeze mnie fragmencie drewna, pisnął jak dziewczynka z najczystszej trwogi. Moje zmęczone i obolałe palce ślizgały się po lakierowanym kawałku, za który trzymałam. Podłoga pod moimi stopami zaskrzypiała złowieszczo - Ale masz rację. To twój urok. Olśniewający i zniewalający – powiedział gorączkowo. Jego głos się łamał, a ja z nie małą satysfakcją udźwignęłam mebel ponownie w górę.

Pociłam się jak mysz, a krótkie włosy, które obcięłam kilka nocy wcześniej przyklejały się do moich zgrzanych policzków. W takich momentach żałowałam swojego wyboru. Żałowałam szału, w który wpadłam i starych nożyczek, za które pochwyciłam w chwili słabości. Od takich decyzji nie było drogi powrotnej. Moja ulubiona skrytka w cieniu siostry nieodwracalnie zniknęła sprzed moich oczu. Teraz byłam tylko ja i moje krzywo obcięte włosy. Zakurzona żarówka tańczyła nad nami na drobnym, metalowym łańcuszku, rzucając na poszarzałe ściany nasze cienie, które w tamtym momencie przypominały dziwaczne monstrum, czekające na wolną chwilę po to, by uciec ze świata cieni. Zbyt wielkie by być człowiekiem. Zbyt powykręcane, by stanowić coś znajomego i kojącego. Oddychałam głęboko trzymając mocno za spód szafy, czekając, aż zaspany Louis rozprawi się z framugą drzwi. Wyłamywał ją właśnie łomem, a jego długie, rude włosy opadały na jego ramiona niczym fala rdzawego jedwabiu. Połyskiwały niczym płynna miedź przy każdym jego ruchu, a ja choć kompletnie wykończona nadal potrafiłam skupić się na tak nieznaczącym szczególe. Jego mleczna, piegowata skóra błyszczała od potu, gdy zmagał się ze starym drewnem, podczas gdy Ed jęczał cicho pod nosem, wznosząc pomsty do nieba, choć mogłyby by być one równie dobrze wymierzone we mnie. Jego szara, paskudnie pomięta koszulka zwisała z jego ramion mizernie, a ja choć starałam się udawać kompletnie niczego nieświadomą, doskonale wiedziałam dlaczego.

Zdałam sobie sprawę z tego w momencie, w którym wparowałam do kawiarni o drugiej nocy z wściekłym Edem depczącym mi po piętach, po złudnych nadziejach na zapadnięcie w niespokojny sen po wielu nieprzespanych nocach. Dłonie drżały mi od ilości wypitych kaw i niezjedzonych śniadań. Moja twarz swoją barwą nie mogła różnić się wiele od barwy koszulki stojącego przede mną Francuza, ale nie to miało teraz znaczenia. Miał fakt, że odnalazłam Louisa śpiącego ukradkiem na małej, zagraconej kanapie na zapleczu, która najczęściej służyła nam za składowisko nieprzeczytanych gazet i niewypranych fartuchów. Spał na niej zwinięty w kłębek pod brązowym kocem, a za oparcie głowy służyła mu już od dawna nadająca się do wyrzucenia, podarta poduszka. Obok jego śpiącej głowy stał od miesięcy niepodlany kaktus mizernie zwisający z brązowej doniczki. Obdrapane wokół ściany sprawiały, że to miejsce wyglądało jak najprawdziwsza rudera. 

GOOD ENOUGHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz