26. Środek.

367 46 8
                                    

Zwykłam mawiać, że gdy los daje ci cytrynę, powinno wycisnąć się z niej tyle soku, ile się da. A co, jeśli owoc okazuje się być zepsutym?

- Wtedy sadzi się z niego drzewo – powiedziałam na głos, w odpowiedzi na własne myśli, szarpiąc się zaciekle z zacinającą się wiecznie kierownicą. Już jakiś czas temu musiałam nauczyć się tak jeździć po mieście, by jedynie skręcać w lewo. Niestety, nie wszędzie i nie zawsze, było to dozwolone. Na przykład w tamtej właśnie chwili. 

Rozejrzałam się uważnie po okolicy, nie dostrzegając wokół absolutnie niczego ponad mgłę, nikłą poświatę rzucaną przez lampy uliczne i bezpańskiego psa, wałęsającego się w oddali, tuż przy jednej z budek telefonicznych. Jej czerwień pomagała wybudzić mi się z transu, w jaki wpadłam kilkanaście minut temu. - Raz kozie śmierć – wystękałam, z całej siły uwieszając się na kierownicy, zmuszając ją tym samym do obrotu w prawo. Rdza posypała się na moje spodnie, a koszmarny zgrzyt rozdarł boleśnie otaczająca mnie ciszę. Samochód wystrzelił przed siebie jak z procy, a ja z sercem w gardle wtoczyłam się na uliczkę, przy której znajdowała się moja kawiarnia. Jak się domyślacie, walka z kierownicą nie została zaprzestana w tamtym właśnie momencie. Śliska pod deszczu jezdnia i brak sprawnych hamulców, mógł dla mnie oznaczać tylko jedno. Prawe koło szarpnęło agresywnie samochodem w stronę chodnika, a ja uwiesiłam się na hamulcu ręcznym, niczym tonący brzytwy. Już po paru sekundach rozpoznałam stojące przede mną w oddali postacie, modląc się, bym ich dzisiaj nie zabiła. Zacisnęłam mocniej dłonie na kierownicy Odyseusza i w ostatnim momencie odbiłam się od krawężnika, prawie uderzając w lampę uliczną. Oczywiście ochlapałam Stellę wraz z Edem wodą uzbieraną przy krawężniku, od stóp do głów. Uznałam to za całkiem miłą alternatywę w porównaniu do tego, co prawie przed chwilą się wydarzyło. 

Nawet nie drgnęłam słysząc ich pełne oburzenia okrzyki. Wypięłam się jedynie drżącymi nadal od adrenaliny dłońmi z pasów i rozdrażniona odepchnęłam od swojej twarzy jedną ze złotych ram, które dostałam w prezencie od naszych klientów. Upchnęłam je niezdarnie na siedzeniu pasażera mając nadzieję, że w drodze powrotnej nie wybiją mi oka. Ostatnio wręczano mi ich coraz więcej, co nie wiedziałam, jak mam rozumieć. Nagle znalazło się wiele osób, twierdzących, że warto by zagospodarować wolną przestrzeń na ścianach odnowionej kawiarni. Nikt jednak nie dawał mi obrazów. Same ramy. Nawet w tamtej idiotycznej chwili, czułam swąd uknutego za moimi plecami spisku. Nie byłam głupia. Nie było tajemnicą, że potrafię malować. Esteban zadbał o to, by każdy z naszych klientów o tym wiedział. Zwłaszcza pomimo tego że niejednokrotnie prosiłam, by pozostawił ten temat szczelnie zamknięty za jednymi z moich żelaznych, mentalnych drzwi. Postanowił to oczywiście zignorować, tak samo jak całą resztę rzeczy, o których prosiłam nie wspominać.

Blada dłoń zastukała agresywnie w szybę samochodu tuż po mojej lewej, a ja drgnęłam nagle wytrącona ze swojego transu. Uniosłam spojrzenie na pochylającego się w stronę okna Eda, którego twarz wyrażała tylko i wyłącznie zirytowanie. Wyszczerzyłam do niego szeroko zęby, obserwując jak gniewnie otrzepuje swoje aksamitne spodnie z błota. Kątem oka dostrzegłam kompletnie zrujnowany płaszcz mojej siostry, uśmiechając się wrednie pod nosem.

Cokolwiek tutaj robiła i czegokolwiek ode mnie chciała, jej widok nie sprawił mi dzisiaj przyjemności. Nie żebym nie bała się, że przyszła tutaj pogrzebać mnie żywcem za to, do czego doszło między mną, a Harrym. Albo za to, że jej o tym nie powiedziałam. To było tak strasznie męczące. Wieczny strach o to, co tym razem się wydarzy. Kiedy spadnie na wszystkich ta potworna bomba. Kiedy nagle wszyscy się dowiedzą, jak daleko jestem w stanie się posunąć, by dostać to, czego pragnęłam. A pragnęłam Harrego. Teraz nawet bardziej niż wcześniej. A wszystko przez tego przeklętego bruneta, którego imienia nadal nie potrafiłam wymówić. Mężczyzny, którego bardzo zręcznie udawało mi się unikać. A przychodził do kawiarni dość często, zważywszy na to, co zrobił. Dziwiło mnie jeszcze, że szokuje mnie jego tupet.

GOOD ENOUGHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz