12. Ruchoma cegła i gołąb Kevin.

883 102 10
                                    

Panującą wokół mnie wrzawę mogłabym z czystym sumieniem nazwać chaosem. Blat baru drżał od uderzeń szklanek i opierających się na nim łokci i dłoni. Szklanki prześlizgiwały się przez moje dłonie i w zawrotnym tempie lądowały na miękkiej gumowej podstawce. Błyszczące od wilgoci i kolorowych zawartości zastraszająco szybko się opróżniały, zmuszając mnie tym samym do przyspieszenia swojej pracy. Po moich plecach powoli spływał strumyk potu, a do mojego karku i skroni przyklejały się skręcone od gorąca blond włosy. Louis u mojego boku uwijał się jeszcze szybciej.

- Nie mogę uwierzyć, że znalazło się aż tylu chętnych by świętować z pierwsze urodziny waszej kawiarni – wysapał w moim kierunku idealną angielszczyzną, która mnie rozbawiła. Gdy był roztargniony zapominał o tym by irytować mnie swoim przesadzonym francuskim absurdem.

- Nasi stali bywalcy wzięli sobie do serca nasze zaproszenie. Przyprowadzili wszystkich swoich znajomych i przyjaciół – odkrzyknęłam do niego zachrypniętym głosem. Od głośnego śmiechu i przekrzykiwania tłumu już prawie całkowicie straciłam głos. O moje plecy otarło się kolejne spocone ciało, co spowodowało, że na chwilę się zachwiałam i wpadłam biodrami na drewniany blat, dłonie wkładając w kałuże rozlanego alkoholu. Charlie jedynie spojrzał na mnie przepraszająco. 

Był jedną z pierwszych osób pojawiających się w kawiarni tego wieczora i gdy tylko dostrzegł, że z każdą godziną tłum przybiera na sile, postanowił pomimo moich gorących zakazów, wskoczyć za bar i nam pomóc. Choć po raz kolejny z równowagi wyprowadziła mnie jego pewność siebie i arogancja, musiałam przyznać jedno. Tylko dzięki niemu nie wpadłam jeszcze w histerię i jakoś sobie radziłam. Jedyne co umiałam uczynić w tamtej sytuacji to posłać mu kwaśny, na wpół szczery uśmiech. W jego oczach błysnęło rozbawienie a jego wargi zadrżały w uśmiechu. Nadal nie potrafiłam uwierzyć w to, że jedna jedyna osoba na tej ziemi potrafi wyprowadzić mnie samym głupim grymasem z równowagi tak jak on. Miałam ochotę rzucić w niego mokrą ścierką, ale powstrzymałam się, gdyż uznałby to za flirt z mojej strony. Zamiast tego zatarłam przesuszone i szorstkie od kredy dłonie i uśmiechnęłam się do stojącego przede mną tłumu mężczyzn.

 W transie nie zauważyłam nawet jak szybko mijał czas. Brakowało już jedynie kilku minut do północy, stanowiącej umowną chwilę otwarcia kawiarenki (tej nocy raczej baru) przeze mnie i Eda. Swoją drogą od dawna nie słyszałam jego perlistego śmiechu i flirtów z klientami. Rozejrzałam się wokół mocując się z ogromną beczką piwa. Dzwoneczek przy drzwiach po raz kolejny zadźwięczał, a do mnie dotarł jedynie śmiech paru klientów. Ktoś uderzył dłonią o blat tuż przy mojej głowie, co sprawiło, że ze strachu niemalże upuściłam wielki baniak sobie na stopy. Obejrzałam się za siebie czując jakby mój kręgosłup z wysiłku miał pęknąć na pół. Jedyne co ujrzałam to czerwonego z wysiłku Estebana, który przeciskał się przez tłum z moim rowerem w ramionach. Właśnie wnosił go na tyły baru, czego kompletnie nie rozumiałam.

- Ed. Co ty wyprawiasz? - spytałam go równie czerwona z wysiłku.

- Ktoś ukradł tobie łańcuchy.

- Łańcuchy? - spojrzałam na niego jak na skończonego idiotę. Wyprostował się dumnie i obciągnął swoją szmaragdową, jedwabną koszulę. Patrzył na mnie jakbym była najniewdzięczniejszą istotą na tej ziemi. Przeze mnie przecież pogniótł sobie ubranie.

- Tak, łańcuchy.

- A co z rowerem?

- Nietknięty.

- Ktoś ukradł tylko łańcuchy?

- Najwidoczniej były więcej warte niż twój uroczy rowerek – głos Charliego tuż za moimi placami przyprawił mnie o drżenie. - Trzy potężne łańcuchy to coś.

GOOD ENOUGHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz