14. Targowisko ukrytych pragnień.

836 100 8
                                    

- Nie do końca to miałem na myśli, gdy prosiłem byśmy wreszcie wybrali się na zakupy – dotarł do mnie zmęczony głos Estebana. Oboje patrzyliśmy przed siebie z powątpiewaniem. Czekaliśmy aż porywisty wiatr, a wraz z nim lodowaty deszcz, na chwilę ustanie. Obijał się on w spektakularny sposób o przednią szybę mojego autka, sprawiając, że nasze oddechy z zimna zamieniały się w obłoki pary. Ed pocierał swoimi sinymi z zimna dłońmi o siebie, chcąc choć odrobinę się rozgrzać. Widząc gęsią skórkę na jego szyi, postanowiłam po raz setny, w przeciągu ostatnich kilku minut, pokręcić gałką, mającą za zadanie włączyć ogrzewanie. Chyba łudziłam się, że po latach od awarii koszmarnej nagle coś magicznie się zmieni i w nasze twarze buchnie nagle ciepłe powietrze. - Zostaw. Dobrze wiesz, że nie działa – odparł widząc moje zmagania. Palcem zaczął zeskrobywać szron pojawiający się na wewnętrznych szybach samochodu. Drobny biały puch osypywał się na jego spodnie. Wzdrygnął się z obrzydzeniem. Był jedną z nielicznych, znanych mi i osób, które wręcz brzydziły się śniegu. - Lubię Odyseusza – swój ciepły oddech  skierował na dłonie. - Przeżyliśmy ze sobą kilka pięknych chwil...

- Nie jestem pewna, czy chcę o nich słuchać...

- Ale zagraża on bezpieczeństwu twojemu jak i innych ludzi na drodze.

- Nie stać mnie na inny samochód – patrzyłam tępo przed siebie. Za potokami deszczu dostrzegałam wzmożony ruch. Spora grupa ludzi już zdążyła zebrać się przed bramą prowadzącą na podmiejski pchli targ. Miała uchylić się w każdym momencie, a wraz z nią możliwość na zakupienie potrzebnych mebli do naszej kawiarni i to pół darmo. W żadnym innym miejscu za tak małe pieniądze nie udałoby się nam kupić tak wiele. Zacisnęłam dłonie na zniszczonej kierownicy. W duchu odliczałam sekundy do szaleństwa, które miało rozpocząć się lada chwila.

- Może gdybym... - Ed zaczął snucie swoich kolejnych marzeń, które nie miały szans na realizację. Powoli ruszyłam samochodzikiem przed siebie. Jakimś cudem udało mi się wjechać w każdą możliwą dziurę i kałużę na tej prowizorycznej drodze. Bujaliśmy się w aucie na boki niczym jeźdźcy rodeo na metalowym byku. Dzieliły nas centymetry od bramy. Cieszyłam się, że w samochodzie nad nami nie wisiało już absolutnie nic, co mogłoby nas znokautować. Żadnych lusterek. Żadnych osłon przed słońcem. Absolutnie nic. Tylko goły metal. Może jednak nie powinnam się aż tak bardzo cieszyć z tego, w jaką ruinę obróciłam własny wóz.

- Nie, Esteban – wyrzuciłam z siebie mocując się z hamulcem ręcznym. Jak zawsze odmawiał mi współpracy. Miałam nadzieję, że choć tym razem niezostanie mi w ręce. - Nie będziesz sprzedawał swoich wdzięków, by zakupić nam Odyseusza II – prychnął obrażony i strzepnął z ramion pięknego, granatowego płaszcza z drogimi, złotymi guzikami niewidoczne pyłki.

- Nawet nie miałem takiego planu, choć oboje wiemy, że zarobiłbym na swoich atutach niemałą fortunę.

- Może kupiłbyś sobie za nią odrobinę skromności.

- Jędza – odparował i postawił kołnierz płaszcza w górę tak, by osłaniał jego nagą skórę przed deszczem i wiatrem. - Przypomnij dlaczego w ogóle zacząłem się z tobą przyjaźnić?

- Bo nie zmieszczę tyłka w twoje ulubione, wełniane spodnie od garnituru.

- I? - pogonił mnie gestem dłoni, okrytej w tej chwili w skórzane, rude rękawiczki. Po raz kolejny wystroił się w swoje najlepsze ciuchy, do okazji kompletnie do tego nieodpowiedniej. Jeśli będzie chciał wykręcić się od noszenia mebli z powodu swojego stroju, będę musiała go zabić.

- I obiecałam, że już nigdy więcej nie zabiorę się za pranie twoich kaszmirowych swetrów.

- Bardzo ładnie – rzucił okiem w stronę bramy i wyprostował się jak struna na swoim podniszczonym fotelu. - Już czas El.

GOOD ENOUGHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz