Nagle zobaczyłam szybki zamach ręką i grymas bólu na twarzy Kat. Nie mogłam w to uwierzyć. Zamrugałam kilka razy aby lepiej dojrzeć. Malik ją uderzył! Po zobaczeniu tej scenki, cicho się wycofałam tak aby mnie nie zauważyli. Wybiegłam ze szkoły.
Jak mógł ją uderzyć? Owszem wiem że Malik ma swoje napady złości i byłam tego świadkiem niejednokrotnie, ale żeby bić dziewczynę? To dla mnie zbyt wiele. Jest nieobliczalny. Szczerze mówiąc po wczorajszym wieczorze ja...myślałam że on też potrafi mieć uczucia i jakąś godność mężczyzny, przez sekundę pomyślałam że pod tą grubą skórą zuchwałego i wrednego dupka kryje się miły chłopak. Mimo że wiem jaka potrafi być Katniss, to nie miał prawa jej uderzyć. Zrobił to z premedytacją, nie widziałam skruchy w jego oczach czy żalu. A jeśli ja go zdenerwuję tak samo jak ona jego też mnie pobije? Musze trzymać się od niego z daleka. Cholera, dlaczego łudziłam się że on nie jest taki zły?
Nim się spostrzegłam a byłam już pod swoim domem.
Za bardzo nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Krzątałam się z salonu do kuchni, z kuchni do jadalni aż w końcu trafiłam do swojego pokoju. O dziwo rodzice byli w domu, co mnie nawet cieszyło. Rzadko spędzaliśmy razem czas więc gdy już byliśmy razem w trójkę starałam się to wykorzystywać. Chcą mnie dziś zabrać do państwa Sanchez'ów. A konkretnie do rodziny pracodawcy taty.
Zaczęłam więc szukać odpowiednich ubrań na tą kolację. Jak zwykle nie posiadam żadnej sukienki (nie licząc tej w której byłam w klubie) dlatego byłam skazana na jeansy. Zanurzyłam całą głowę w szafie i pochłonęłam się w szukaniu białej bluzki, która ponownie zaginęła.
- Cześć skarbie, co robisz? - słysząc ten głos oblała mnie fala gorąca. Uderzyłam głową w półkę ze zszokowania po czym natychmiast wyjrzałam za siebie.
Ujrzałam Zayna z cwaniackim uśmieszkiem, który tip topami zbliżał się do mnie uważnie lustrując wzrokiem. Pierwsze co mi przyszło do głowy to sytuacja z przed dwóch godzin. Mocny cios i ból wymalowany na twarzy Kat.
Wyszczerzyłam szeroko oczy i wyprostowałam się jak struna, niekontrolowanie wstrzymałam oddech nie mogąc przez chwilę się ruszać. On posłał mi uśmiech pełen rozbawienia ale po sekundzie wrócił mój gniew.
- Wyjdź stąd słyszysz?! - krzyknęłam totalnie zapominając o rodzicach.
Cofałam się do tyłu z każdym jego krokiem do przodu.
- Daj spokój, wychodzimy. - rzekł nadal się zbliżając.
Jego pół uśmiech strasznie mnie irytował. Ogólnie irytował mnie cały, jak on może po prostu tu wchodzić, (znaczy włamywać się) i oczekiwać abym z nim wyszła? Jego niedoczekanie.
- Wyjdź, albo zacznę krzyczeć moi rodzice są w domu. - ostrzegłam a mój oddech stawał się szybszy przez skracającą się odległość między nami.
Zmarszczył brwi a oczy mu pociemniały. Zagryzł od wewnątrz policzek, minę zrobił jakby nie widział jaki mam problem.
- O co ci chodzi Witsoon? Wczoraj wieczorem płakałaś mi w koszulkę, a teraz robisz jakieś foszki. - mruknął wyraźnie rozdrażniony.
Sto razy bardziej wole zadziorę Zayna niż tego złego który wygląda jak by chciał wszystko w okół siebie zniszczyć. Natknęłam się na zimną ścianę której tak bardzo nie chciałam teraz napotkać. Przełknęłam głośno ślinę patrząc na niego ze strachem którego nie mogłam opanować.
Zatrzymał się tuż przede mną górując wzrostem. Ja sięgałam mu zaledwie do ramion co wcale nie dodawało mi pewności siebie.
- Boisz się. - stwierdził patrząc na mnie z góry - Co do cholery znowu zrobiłem? - warknął.
Skuliłam się pod jego ostrym tonem.
- Chcę tylko żebyś wyszedł. - szepnęłam.
Zmiażdżył mnie spojrzeniem ale po chwili odwrócił wzrok patrząc w drugą stronę, jakby próbował się uspokoić. Jego szczęka wyraźnie się zacisnęła co oznaczało że zaraz wybuchnie. Czego też oczekiwałam.
- Wczoraj nie sprawiałaś wrażenia jakbyś chciała żebym wyszedł. - wycharczał a nasze tęczówki znów się spotkały.
Doskonale wiedziałam co mu chodzi po głowie. Gitara i moje śpiewy...
- Jesteś niebezpieczny, nie chce żebyśmy się spotykali.
- A to dlaczego huh? Daj jeden pieprzony powód. - powiedział przez zaciśnięte zęby i zmrużył oczy.
- Bo bijesz ludzi i nie mówię tu tylko o Lewisie i Andym ale też Katniss. - to zdanie wypowiedziałam pewniej niż myślałam. Zmarszczyłam brwi przypominając sobie tamto zdarzenie.
Otworzył szerzej oczy, można powiedzieć że się zdziwił. Zrobił krok w tył dając mi tym kilku centymetrową przestrzeń do oddychania.
- Nie twoja sprawa. - wysyczał nie patrząc na mnie.
- Cóż, chyba jednak moja. Mnie też uderzysz jak cię wkurzę?
Podniósł wzrok i przysięgam że gdyby mógł zabijać, leżałabym już trupem.
Nagle poczułam jak uderza we mnie fala odwagi i pewności siebie. Za nim zdążył coś powiedzieć szybko mu przerwałam.
- Jesteś manipulatorem Zayn, trzymasz przy sobie ludzi siłą aby nie zostać sam. Jeśli już ci się sprzeciwią to im grozisz lub bijesz.
- Przestań. - jego oczy stawały się czarne.
- Tak, prawda boli. Dlatego wole cię unikać zanim skończę jak Katniss z limem pod okiem! - krzyknęłam.
Ujrzałam tylko wznoszącą się rękę i ciemne od złości tęczówki, po czym odruchowo zamknęłam oczy czekając na ból w policzku.
Nie poczułam jednak nic. Po krótkiej chwili uchyliłam powieki aby zorientować się w sytuacji.
Jego ręka nadal wisiała w powietrzu jakby dopiero chciał zadać cios. Oczy tryskały furią a wargę miał mocno zagryzioną. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała pod wpływem ciężkiego oddechu a ciało miał napięte jak struna.
Na moją twarz wkradło się przerażenie i jeszcze większy strach. Chciał mnie uderzyć. Nie mogłam w to uwierzyć. Jednak się powstrzymał. Uchyliłam wargi i wlepiałam w niego zdezorientowane spojrzenie.
Obaj staliśmy tak w ciszy przez kilka sekund patrząc sobie prosto w oczy. Zapewne w mojej głowie jak i jego toczyły się zacięte walki z emocjami i myślami.
W końcu spuścił rękę a z jego ust wydało się głębokie westchnięcie.
- Sama widzisz że nie mógłbym cię skrzywdzić. - powiedział unosząc zrezygnowane smutne oczy - Po prostu czasem nie umiem nad sobą panować, ale przy tobie mi się to udaje.
Przybliżył się o krok tak że jego oddech powiewał na mojej nagiej szyi.
W tym problem, że ja także przy nim jestem inna.
Czy los nas sobie zesłał abyśmy obydwoje sobie pomogli? Abyśmy nawzajem się zmienili?
Westchnęłam cicho, nie wiedząc za bardzo co zrobić. Moja złość minęła i jego chyba także.
- Zayn... - zaczęłam ale nie dano mi do dokończyć.
Usłyszałam zbliżający się głos swojej matki. - Amy, gotowa jesteś?
Czyżby powtórka z rozrywki? Spojrzałam spanikowana na Zayna który lekko się uśmiechnął. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, on wślizgnął się pod moje łóżko, ukrywając przy tym całe swoje ciało. Byłam mu teraz wdzięczna za racjonalne myślenie w tak krępującej dla mnie sytuacji.
- Amy jeszcze jesteś nie gotowa? Za pięć minut wychodzimy. - naburmuszyła się mama która teraz stała w moich drzwiach z jeszcze nieuczesanymi-natapirowanymi włosami, co wyglądało dość komicznie, ale powstrzymałam się od śmiechu.
Zaczęła coś mówić ale kompletnie jej nie słuchałam. Stałam się głucha. Myślałam teraz o Zaynie który pewnie dusi się od kurzu pod moim łóżkiem. Może powinnam być na niego wściekła za to że próbował mnie uderzyć ale fakt że tego nie zrobił cieszyła mnie bardziej. Na dodatek jego słowa coś we mnie poruszyły. Nie mógłbym cię skrzywdzić. Czy mogę mu ufać?
- Amy! - ocknęłam się z mojej zadumy patrząc na mamę - Amy czy ty mnie słuchasz?
- Ja...yyy..
- Mówiłam właśnie, że będzie Daniel i powinnaś włożyć coś seksownego.
Na moje policzki wkradł się rumieniec. Doskonale pamiętam Daniela, gdy mieliśmy 15 lat byliśmy razem na wakacjach z naszymi rodzicami. Jestem ciekawa jak teraz wygląda.
- Pośpiesz się. - zanim coś zdążyłam powiedzieć mama wyszła z pokoju.
Westchnęłam z ulgą i odwróciłam się aby zerknąć do Malika. Już sobie poradził i wpadłam na jego klatkę. Uniosłam wzrok natykając na głębie, teraz już kakaowych oczu.
- Kto to Daniel? - wypowiedział to imię z obrzydzeniem.
Znów moje policzki ogarnęła czerwień.
- Nikt, kolega a teraz, musisz już iść. - popchnęłam go lekko w stronę dobrze znanemu mu okna.
Chciałam uniknąć niepotrzebnego tematu o Danielu.
Byłam wdzięczna że się nie opierał i posłusznie wskoczył na parapet.
- Jeszcze wrócimy do tego tematu. - stwierdził i nie obdarzając mnie nawet uśmiechem, zniknął.