Patrzałem na jednego z moich najlepszych naukowców. Ten wiercił się niespokojnie stojąc naprzeciwko i usilnie próbując unikać mojego wzroku. Na marne.
- Powiedziałem coś. Czy ten rozkaz do ciebie dociera? - syknąłem wychylając się bardziej w trzeszczącym fotelu.
- Robimy co możemy, ale nie jesteśmy w stanie zrobić tego tak jak pański... - nie dałem mu dokończyć, już za bardzo mnie drażnił
- Zakazałem go tak nazywać! - wstałem gwałtownie i podszedłem do niego – Nie zasługuje na to. Rozumiesz czy mam ci to inaczej wbić do głowy? - warknąłem zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy.
Naukowiec zwiesił głowę, wpatrując się w podłogę, stanowiącą konkurencję dla jego czaszki w konkursie „co bardziej się błyszczy".
- Byliście z nim przy tym. Razem projektowaliście D.T. - mój głos aż drżał ze złości. - Nie próbujcie mi teraz wmówić, że nie potraficie zrobić kolejnego sztucznego płodu!
Mężczyzna zrobił się jeszcze mniejszy, o ile było to możliwe. Milczał, czym tylko rozpalał moją złość. Zazgrzytałem zębami. Dźgnąłem go palcem wskazującym w tors.
- Wracaj do reszty i powiedz im, że daję wam tylko rok, to i tak bardzo hojne z mojej strony. - szeptałem zimno - W ciągu tego roku macie stworzyć sztuczny płód i do ciężkiej cholery ma on przeżyć i się rozwinąć! Zrozumiałeś?!
- T-tak proszę pana... - wyjąkał.
- No – wyprostowałem się wygładzając pomiętą i przepoconą koszulę. - A jeżeli to się nie powiedzie, to nie wiem... trzeba będzie eksperymentować na ludziach.
Naukowiec podniósł na mnie zaskoczony wzrok.
- Tak. Dobrze słyszałeś. Na ludziach. Wiesz dlaczego? - zadałem retoryczne pytanie, złość znowu zaczęła wrzeć - Bo jesteście nieudacznikami, a ja muszę powstrzymać D.T. i tę jej całą bandę. Jeżeli zniszczę chociaż jednego, to już nie będą mieli takiej mocy. Rozumiesz?
Łysek pokiwał nieśmiało głową. Moja wściekłość powoli chłonęła. Bardzo powoli.
- Cieszę się, że się za mną zgadzasz Ren. Idź już – rozkazałem.
Mężczyzna nie potrzebował zachęty. Bardziej żwawo niż mógłbym się tego spodziewać, wyszedł z mojego gabinetu i zamknął cicho drzwi.Westchnąłem ciężko, kręcąc głową. Rozejrzałem się po przyciemnionym gabinecie. Mój wzrok padł na zagracone biurko, zbudowane z przezroczystego tworzywa. Książki. Kto by się spodziewał, że jeszcze gdziekolwiek je znajdę w tych czasach? Teraz wszystko jest na przenośnych urządzeniach, o wiele łatwiejszych i wygodniejszych do przenoszenia. No, może prawie wszystko. Na pewno nie informacje o Corvusach. A na tym najbardziej mi zależy. Głównie dokopałem się tylko legend, ale to zawsze coś. Podobno w każdej legendzie jest ziarnko prawdy.
Podszedłem do okna i wpatrywałem się chwilę w śnieg padający w środku lata oraz na chore, pozbawione liści drzewa. Tutaj to standardowy widok.
Muszę w końcu zrozumieć ich moc. Najlepiej samemu byłoby ją przejąć, ale to nie jest takie proste. Ten cholerny Merlin czyni z nich wręcz niezniszczalnych wojowników. Jeszcze teraz ma D.T. do dyspozycji i tego zdrajce... mojego syna. Prychnąłem w ciszę. Wątpię by on im jakkolwiek pomógł w tej walce. Może. Ale i tak jest on tylko jeden. Tylko jeden z intelektem odziedziczonym po mnie. Łatwo będzie go rozgnieść. Jak robaka.