Rozdział 5

46 9 3
                                    


Jedzenie jest coraz gorsze. Jałowe. Warzywa i owoce niewyrośnięte. Pozjadane przez szkodniki. Nie mówiąc już o trudności złowienia mięsa. Zwierzęta już się zorientowały i nie będą przychodzić przecież tam gdzie jest zagrożenie. Jedzenie daje bardzo mało energii. Niektórym powoli zaczyna doskwierać głód. Myślisz, że ja dostaję więcej jedzenia ze względu na swoją pozycję? Nie. Nie ma tak. Każdy tutaj jest ważny, nie mam prawa się wywyższać. Każdy dostaje taką samą porcję. Każdy znosi to samo. To chyba dobrze. Chociaż czasem chciałoby się pomóc tym w gorszym stanie, trzeba się trzymać zasad. Bo kiedy one zostaną złamane, nawet takie poboczne jak taka sama ilość jedzenia dla każdego, wszystko zacznie się sypać.

Dobrze, że stworzyciel i Merlin zaczęli obmyślać plan działania co do ulepszenia upraw. W końcu może złe rokowania się polepszą. Mistrz już zaangażował dużo osób do projektów stworzyciela. Praca wre. Będzie dobrze. Oby nie wybuchł bunt.

Siedzę właśnie w swoim pokoju albo kawalerce, jak kto woli. Jest noc, dzisiaj znów niespokojna, wiatr szaleje już od kilku dni, niebo jest strasznie zachmurzone. To nie wróży nic dobrego. Taka pogoda, tylko zachęca do ataku. Tłumi zapachy i dźwięki.

Lampa daje bardzo słabe światło. Eh... jak ja tęsknię do elektryczności. Wyjęłam notes z tylnej kieszeni. Miał skórzaną oprawę oblepioną kurzem. Starłam tą szarą warstwę i poszukałam jakiegoś tytułu albo podpisu. Niczego takiego nie znalazłam. Otworzyłam ją ostrożnie, jakbym miała w rękach porcelanowe naczynie. Kartki były pożółkłe. Kurz trafił w moją twarz. Skrzywiłam się ale delikatnie pogładziłam stare kartki, jakby z szacunkiem. Znalazłam podpis nakreślony wyblakłym tuszem, z dwoma kleksami. Nie do końca potrafiłam go odczytać. Michael Ganel. Chyba.

Przewróciłam stronę. Znów kurz i pożółkłe kartki. Zapach starości i zużycia. Zaczęłam ostrożnie przeglądać, żeby przypadkiem nie naruszyć kartek. Każda strona była zapisana albo był nakreślony rysunek. Wszystko wyblakłe. Ledwie da się odczytać słowa. Spróbowałam jednak, i przysunęłam lampę do pamiętnika. Trochę lepiej ale niewiele.

Mrużyłam oczy próbując domyślić się nakreślonych słów. Większość była dziwnie zakodowana. Dopiero gdzieś na końcu notesu trafiłam na dość czytelne zapisy i rysunki. Na samej górze widniała data. Sto lat temu... To nie znowu aż tak dawno. Zaczęłam czytać.

„Corvusi. To dziwne istoty, których pochodzenie od długich lat staram się wyjaśnić. Jak na razie kierujemy się tylko domysłami i instynktem. A to bywa zwodnicze. Kto wie, czy kiedyś nie obrócą się przeciwko nam?"

Zmarszczyłam brwi. Trochę dziwny zapis. Nawet bardzo. Ciekawe kto to napisał. Czytałam dalej. Im bardziej zagłębiałam się w treść, tym więcej widziałam obojętności i niezdecydowania w autorze pamiętnika. Spojrzałam na rysunek na sąsiedniej kartce. Przedstawiał smoka, obok narysowana była broń chemiczna jaką canteci używali a może jeszcze używają do zwalczania tych istot. Ciekawe kim był ten ktoś skoro tak dokładnie o tym wiedział.

Nagle lampa na moim biurku zgasła. Musiał powstać jakiś większy podmuch powietrza i wlecieć przez otwory. No nic. Może lepiej pójdę się przejść i spatroluję teren zamiast siedzieć bezczynnie.

Zapaliłam świeczkę, po czym, bardziej na orientację niż dzięki wzrokowi, dostałam się do swojej broni i założyłam cały ekwipunek. Składał się z krótkiego miecza na plecach, łuku, niewielkiego kołczanu, noża do rzucania ukrytego w bucie, oraz moich rozsławionych ostrzy. Wszyscy je polubili. Nie dziwie się, są bardzo praktyczne i małe... poręczne.

Wyszłam z biblioteki i rozejrzałam się. Noc jest ciemna. Księżyc i gwiazdy całkiem zasłoniły burzowe chmury. Od czasu do czasu zawieje silniejszy wiatr. W powietrzu kłębią się owady wyczuwając burzę. Czuć wszechogarniający niepokój. Coś wisi w powietrzu. Może to być tylko mój strach. Tylko złudzenie, przewrażliwienie. Wiem, że możemy dużo stracić, dlatego każdy szmer i pęknięcie gałęzi jest dla mnie znakiem ostrzegawczym. To wszystko razem z ciemnością daje wyobraźni wolną rękę do działania.

Ostatnio atakowali jakieś dwa miesiące temu. Co prawda, zawsze potrzebują czasu by nadrobić straty, ale nigdy nie potrzebowali go aż tyle. Czekamy w napięciu, mając tylko zarysy planów z doniesień szpiegów.

Oczywiście, można by zaangażować któregoś z nich do zabicia króla, albo któregoś z rządzących cantetami. Ale ciężko jest się do nich dostać. Jeżeli chodzi o króla, to nic nie da, bo jego syn zostanie, a jemu też przemówią do ambicji. A jeżeli chodzi o głównego canteta, to będzie jeszcze ciężej, bo canteci znają nasze triki tak samo jak my ich, a szpiegów trudno tam podstawić. Mamy chyba dwóch z czego obaj są wśród ogólnej społeczności, ale nie przy przywódcy. Poza tym, w każdych innych czasach, są wybierani nowi przywódcy, jeżeli zabijemy jednego, przywódcą stanie się inny. W moich czasach przywódcą jest ojciec stworzyciela. A tam nie mamy już żadnego szpiega. W moich czasach w ogóle nie ma corvusów. Są tylko nieliczne osoby które z nami współpracują, pośrednicy których tam przenieśliśmy by orientowali się w zdarzeniach codziennego świata. Są niezauważalni, żyją jak normalni ludzie. Wszyscy jesteśmy zgromadzeni w tych czasach, bo tu jeszcze są inne rasy. I możemy im pomóc. Dzięki temu, że też się tu przeniosłam i w ogóle powstałam, przyszłość całkowicie może się zmienić, nie będzie taka jaką znam. Będzie zupełnie inna. Nie zniszczona przez człowieka. Natura nadal będzie żywa. A może nawet inne rasy dostaną pozwolenie do życia wśród ludzi? Zostaną zalegalizowani? Bo jak na razie inne rasy to tylko legenda, tak samo corvusi. Tylko canteci są pewni, że to nie bajki i próbują najróżniejszych sposobów by w końcu nas wykończyć.


__________________________________________________________

Trochę krótki rozdział wiem :( Ale w ten upał nie da się nawet myśleć ;/ 

Trzymajcie się tam. :) Jak wy to wytrzymujecie? 

Corvus IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz