Rozdział 20

22 9 5
                                    


Minęło chyba pięć dni. Nie wiem. Nie pamiętam. Nie liczę. Merlin liczy, to wystarcza. Dużo się zdarzyło podczas tych kilku dni. Dokończyliśmy budowę szklarni, rury doprowadzającej wodę i zaczęła się prężna praca nas tunelem do miasta. Zwyczajowo trenowałam z oddziałem. Do obozu napłynęło kilku członków zespołu Verna i zaczęli integrować się ze swoimi rasami. Poza tym urodziło się elfie dziecko, co było niesamowitym tryumfem. Nie dość, że ta rasa ma mało dzieci, ponieważ większość osobników jest bezpłodna, to jeszcze populacja była już dosyć nieliczna. Przynajmniej będzie trochę radośniej.

Miło wspominam ten dzień z postawieniem ostatniej ściany szklarni. Zrobili ją naprawdę dużą, na tyle na ile się dało, na tyle na ile mogliśmy sobie pozwolić. Nawet Merlin miał wtedy uśmiech na twarzy. Dzieci, które niestety były nieliczne, skakały i się cieszyły, a dorośli z różnych ras mieli uśmiechy na twarzach. W końcu przecież dostaliśmy nowinę, że przestaniemy głodować! Dużo osób poderwało się do zasiania ziaren. Też poszłam coś posypać. Trochę rozluźnienia od pracy i zajęcie myśli czymś weselszym.

Niestety, nawet w ten dzień, kiedy tylko widziałam Amica, od razu przed oczami stawała mi jego opowieść. Na szczęście, w porę kiedy miałam znowu pogrążyć się w myślach, wbiegły na mnie jakieś dzieci i towarzysząca im Demi w wilczej postaci. Szybko zajęłam tym umysł. 

- Hej maluchy, czego szukacie? - zapytałam z uśmiechem. 

Dzieci były różnych ras. Jedno było centaurem, jedno faunem, inne driadą ostatnie chyba zmiennokształtnym. W sumie było ich cztery. Kucnęłam przy nich. Każde mogło mieć około pięciu lat.

- Szukamy dyni! - oznajmiła dumnie driada.
Uniosłam brwi z uśmiechem.
- Dyni? A dlaczego jej szukacie?
- Bo chcemy ją podlewać, żeby wyrosła taka duuuża – rozłożył szeroko ręce pokazując - żebyśmy mogli się w niej schować! - wykrzyczał mały centaur z prędkością strzałów z karabinu maszynowego.
Zaśmiałam się przyjaźnie.
- To chodźcie, pokażę wam gdzie sadzą dynie.
Oddałam komuś swoje nasiona i wzięłam za ręce dwójkę maluchów, żałując, że nie mam czterech rąk. Resztę na szczęście poprowadziła Demi, trzymały się jej futra. Dobrze, że przynajmniej dzieci mnie lubią.

Zaczęłam prowadzić ich ostrożnie przez grządki, napominając co jakiś czas żeby na nie uważali. Ich beztroska była niesamowita. Zadawali mi dziesięć pytań na minutę. Po chwili już się zgubiłam i nie miałam zielonego pojęcia kogo słucham, a któremu odpowiadam. 

W końcu doszliśmy do końca szklarni, gdzie właśnie sadzono pestki dyni. Kucnęłam obok dzieciaków. Wskazałam im na grządkę. 

- Patrzcie. Tutaj będą rosnąć dynie.  

Poprosiłam któregoś z siejących o cztery pestki i wręczyłam po jednej każdemu maluchowi.

- Proszę, teraz posadźcie je. Każdy swoją.
Jak kazałam tak zrobili, szybko i z rozbrajającymi uśmiechami.

- Dobrze. Od teraz, jeżeli chcecie żeby wyrosły takie duże jak pokazaliście, musicie się nimi dobrze opiekować. Każdy ma swoją dynię. 

 - A jak ją hodować? - zapytał zmiennokształtny.

Nie znałam się na tym kompletnie. Na szczęście szybko przyszło mi do głowy jak się z tego wykręcić.
- Zapytajcie się swoich mam. Na pewno będą wiedzieć. A jak nie to zapytajcie ogrodników.
Pokiwali energicznie małymi główkami. Wstałam i poczochrałam ich wszystkich po głowach.
- Dobrze, to lećcie już się zapytać.
Pożegnali się i pobiegli razem z Demi, na szczęście przeskakując nad sterroryzowanymi grządkami.

Corvus IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz