Jakiś czas jechaliśmy spokojnym kłusem. Cisza pomiędzy nami nawet się przełamała. W trzecim i ostatnim, mam nadzieję, dniu naszej podróży, zapytałam Ranema o, jak mi się wydaje, bezpieczny temat. O Verna.
- Vern... jest panem. Rządzi i uwielbia swoja władzę. Zresztą chyba już to zauważyłaś – odpowiedział ponuro Ranem po chwili zastanowienia.
- Taaa – mruknęłam lekko marszcząc czoło.
Właściwie to nie wiem jakiej odpowiedzi się spodziewałam. Ranem jest trudny do przewidzenia.
- Nie zawsze jest sprawiedliwy, woli żeby zawsze coś wyszło z korzyścią dla niego. Ma mnóstwo swoich ludzi w całym mieście, ma wojowników i zawodowych zabójców – wzruszył ramionami, odpowiadał jakby od niechcenia. - Czasami zaciągnie nową dziewczynę do łóżka a te którymi się znudzi oddaje swoim ludziom.
Mimowolnie, prawie niezauważalnie skrzywiłam się na ostatnią wzmiankę. W sumie, spodziewałam się takiego obrazka. Nic mnie jak na razie nie zaskoczyło.
- Długo już mu służysz? - zapytałam.
O ile tamto pytanie jeszcze mogło mi w czymś pomóc, to te rzuciłam tak po prostu. Może dlatego, że Ranem wydał mi się ciekawą osobą? Niełatwą i tajemniczą, dobrze wyszkoloną i cichą.
- Od jakichś dwóch lat.
- Cały czas pod szantażem? - zadałam oczywiste pytanie żeby przedłużyć rozmowę.
Pokiwał głową. Nie będę pytać o co konkretnie chodzi, bo pewnie nie będzie chciał o tym mówić. Dobrze przynajmniej wiedzieć, że nie mam w nim tak dużego wroga jak sądziłam. Chyba.Po kolejnej długiej chwili milczenia, Ranem odezwał się spokojnym głosem, chociaż dało się wyczuć w nim nutę melancholii.
- Mam nadzieję, że gdy ta wojna się skończy to moja walka też dojdzie do skutku.
Spojrzałam na niego. Nie mogłam mu obiecać pomocy, bo tak naprawdę cały czas może mnie okłamywać i tylko próbować na mnie wpływać. Może robić to specjalnie żeby wejść głębiej w naszą społeczność. Cały czas musiałam uważać na to co mówię, więc odparłam tylko:
- Zobaczymy.
W momencie gdy nastała cisza, nagle las jakby się uciął. Wjechaliśmy na drogę wyłożoną kamieniami. Lekko oślepiło nas słońce przez co musieliśmy przymrużyć oczy. Rozejrzałam się. Kilkanaście metrów dalej rozciągało się już miasto. I to nie byle jakie miasto. Wszędzie krzątało się pełno ludzi. Wszędzie panował gwar, słychać było śmiechy, krzyki i rozmowy. Zwolniliśmy do stępa kiedy wjechaliśmy pomiędzy przechodniów. Po prawej jakaś pulchna kobieta krzyczała jakie to jej kury są wspaniałe, po lewej mężczyzna wychwalał swoje oręże pod niebiosa, a jeszcze gdzieś dalej jakaś staruszka skrzeczała, że jej kremy zniwelują każdą zmarszczkę. Miasto handlu. Albo tylko dzielnica. W każdym razie, jest to najbardziej tłoczne miejsce od chwili kiedy wyruszyliśmy w podróż. W sumie nie ma się co dziwić. Blisko stąd do morskiego portu.Dobre było to, że właśnie gdzieś tutaj znajdował się adres ze znalezionej przeze mnie kartki. Jechaliśmy dalej poszukując właściwej ulicy. Jak igły w stogu siana.
- Może zapytajmy? - zaproponowałam po godzinie krążenia.
- Lepiej żeby nikt nie wiedział gdzie jedziemy – uciął.
W sumie miał rację. Mogłam przez przypadek zapytać kogoś kogo bym nie chciała, na przykład szpiega, albo ktoś mógłby porwać niewinną osobę i wyciągnąć z niej gdzie jechaliśmy. Może to trochę paranoiczne myślenie, ale po tym wybuchu w domu canteta chyba lepiej być bardziej ostrożnym.Błądziliśmy dosyć długo, niebo zdążyło już poszarzeć. Cały czas towarzyszyły nam krzyki ofert z różnych stron, raz nawet ktoś wybiegł przed nas żeby zaoferować nam swój najnowszy nabytek z pola bitwy, dochodziły nas zapachy przeróżnych potraw. Starałam się nie patrzeć w stronę wystawionego jedzenia żeby nie poczuć jeszcze większego głodu. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. No... może sercu nie ale żołądkowi tak.
Zerknęłam na Ranema. On, bez skrępowania, spoglądał na kuszące rzeczy. Po chwili spojrzał na mnie i bez wahania zapytał:
- Jesteś głodna?
- Ciężko nie być – odparłam lekko się krzywiąc na twarzy.
Spojrzał z powrotem na jedzenie i rzucił przez ramię:
- Zaraz wracam.
Zsiadł ze swojego wierzchowca i poszedł do któregoś ze straganów, chyba nawet nie zabierając pieniędzy. Patrzałam za nim ale już po chwili zniknął mi z oczu. Dziwne uczucie. Naszła mnie głupia myśl, że zwyczajnie mnie tu zostawił, ale zaraz ją odrzuciłam. Niedorzeczność. Po co miałby to robić? W dodatku bez konia? I dlaczego się tym przejmuję?