Czekanie. Drażniące czekanie. Niepewność rozrywa mnie na strzępy. I nie pozwala spać. Czuję jak wali mi serce i adrenalina szumi w uszach. Jakbym walczyła, chociaż tak naprawdę leżę na imitacji łóżka. To nerwy. To tylko cholerne nerwy... nie wiem czemu się denerwuję. Przecież nic się nie dzieje. Muszę tylko jeszcze trochę poczekać na decyzję. Na decyzję czy ojciec zostanie, czy lepiej go będzie jednak zabić.
***
Kolejny dzień. Wyglądam marnie. Niewielkie lustro w skromnej łazience bezlitośnie ukazuje mi wszystkie blizny, zadrapania i podkrążone oczy. Powinnam martwić się wojną. Powinnam martwić się czy na pewno starczy nam jedzenia na kolejne dni. Powinnam martwić się wszystkimi którzy nam pomagają w walce. A tymczasem martwię się o rzecz osobistą. Jestem osobą przewodzącą, jednym z głównych wodzów... Paranoja.
Wychodzę z łazienki. Zegar wskazuje szóstą rano. Tata jeszcze smacznie śpi w moim łóżku. Niech śpi. Lepiej żeby to przespał.
Wyszłam z mieszkania do biblioteki. Od spodu mechanizm był o wiele prostszy. Wystarczyło pociągnąć za wajchę przytwierdzoną do sufitu i gotowe. Wszystko jak w zegarku.
Poszłam do Merlina stawiając bezszelestne, wyćwiczone kroki. Nie boję się. Dostosuję się do tego co powie. Jestem zimna jak lód. Jak kiedyś gdy przyjmowałam lek. Nie boję się. Nie boję się.
Zapukałam energicznie do drzwi. Nie powinien już spać, chyba, że stała mu się jakaś tragedia. Wątpię. Znany jest z porannego wstawania. Tym bardziej, że codziennie na trening budził mnie tak mniej więcej przed świtem. Ciemno, zimno i głodno, ale trening musiał być. Tak jak w bazie naukowców, na podobnym poziomie restrykcji. Przynajmniej jestem gotowa na wszystko... tak sądzę.
Po chwili usłyszałam otwierające się zamki. Było ich chyba z 5, nie licząc magicznych. Nie boję się. Po chwili zobaczyłam wyglądającego przez szparę Merlina. Lekko mrużył oczy, jakby dopiero co wstał, dziwne. Westchnął ciężko. Nie boję się.
- Wejdź młoda – mruknął spokojnie.
Wpuścił mnie siadając przy biurku. Zamknęłam za sobą cicho drzwi i spojrzałam na niego spokojnie. Siedział oparty łokciami o biurko, tyłem do mnie. Milczał. Powiedział do mnie „młoda", czyli nie jest tak źle. Nie jest już wściekły, albo ktoś ułagodził jego złość. Milczenie natomiast... może nie wróżyć niczego dobrego.
- Dlaczego? - zapytał zdecydowanie, jednak nadal na mnie nie patrząc.
Mogło mu chodzić tylko o jedną rzecz.
- Jest bardzo inteligentny, zna technologię, nauki, dużo lepiej niż ja. Może nam pomóc w walce, w przetrwaniu. Nawet jest chętny. Po za tym... nie mogłam już dłużej patrzeć jak staje się żywym trupem – odparłam spokojnie, ale ostatnie zdanie trochę ciszej, spuszczając wzrok.
Znów zamilknął.
- Przychodzisz do mnie o 6 rano. Wcześnie. Sama. Nie przyprowadzasz ze sobą nikogo. Nie walczysz, nie drzesz się po mnie, jesteś spokojna. Brak snu zdradza twoja twarz. Grasz negocjatora z zimną krwią. Myślałaś, że nie zauważę? - parsknął, patrzałam na tył jego głowy próbując wychwycić jakąkolwiek mimikę – Powiem więcej. Grasz dobrego negocjatora.
Nie specjalnie mnie zaskoczył, ale jednak nie pozostawił żadnego pola manewru, nie wiedziałam jak zareagować. Merlin zawsze widzi wszystko i wie jak to odczytać. Taki skaner.
Po chwili spojrzał prosto w moje bezuczuciowe oczy. Miał już dość. Jak wszyscy.
- Przyprowadź go tu. Musi mi pomóc w paru sprawach ze swoim ścisłym umysłem.