Rozdział 37

8 2 0
                                    

 Ranem miał mnie pilnować. To będzie ciekawe doświadczenie. Będzie moim aniołem stróżem... albo raczej demonem zagłady.

Wyszliśmy z tunelu do obozowiska. Jeszcze trwała noc, a więc było raczej cicho. Słychać było tylko odgłosy nocnej natury.

Normalnie poszłabym teraz zdać relację Merlinowi, ale najpierw musiałam się pozbyć Ranema. Spojrzałam na niego.
- Na prawdę chcesz przez te dwa dni chodzić za mną? - zapytałam unosząc brew. 
- Nie – burknął, widocznie też niezbyt zadowolony.
- To idź poudawać, że zajmujesz się czymś... pożytecznym.
- Nie mogę.
- Przecież nie możesz u mnie mieszkać przez te dwa dni – odparłam.
- Nie mogę też wrócić do domu.
Spojrzałam na niego ze skrzywieniem, zastanawiając się.
- A gdybym powiedziała ci, że wrócę za piętnaście minut a potem uproszę mojego znajomego medyka żeby ci pomógł?
Ranem przez chwilę patrzał na mnie wahając się aż w końcu powiedział z nutą ulgi w głosie:
- Zgoda.
Rozeszliśmy się. Nie wiem czy doniesie o tym Vernowi czy nie, ale zdaje mi się, że skoro jemu też nie jest na rękę ta cała sytuacja to sobie odpuści. Zresztą nawet da się wyczuć, że jest zniechęcony i ma dość. Może jeszcze wyniknie z tej znajomości coś dobrego? Patrzmy pozytywnie.

Nie zaprzątając sobie głowy tym w jaki sposób Ranem spędzi owo piętnaście minut, poszłam do Merlina. Standardowo zapewne siedział w swoim mieszkanku. Zapukałam do drzwi i kiedy usłyszałam niechętne „wejść", otworzyłam je i weszłam do środka. Usiadłam na jego łóżku jak zwykle i czekałam aż mnie zauważy nie tylko wzrokiem ale też swoją świadomością. Trwało to jednak krócej niż ostatnio. Spojrzał na mnie badawczo, milczał chwilę, przyjrzał mi się od stup do głów i w końcu stwierdził: 
- Wyglądasz jakby coś cię przejechało, ale najważniejsze, że w końcu wróciłaś.
Merlinie, czy próbowałeś mnie pocieszyć? Nie wyszło.
- Starałam się możliwie jak najszybciej.
- Wiem wiem – machnął ręką, był świadomy, że to nie moja wina.
- Coś przez ten czas się zmieniło? Vern chciał czegoś nowego? - dopytywałam.
Pokręcił głową.
- Nie, o dziwo na razie jest spokój.
Skrzywiłam się.
- Teoretycznie, powinniśmy się cieszyć, ale jest to dość podejrzane... - odparłam lekko się marszcząc.
Merlin pokiwał głową.
- Sam sojusz nas przecież nie mógł całkiem ochronić od wojen – dodał i zaczął wystukiwać nerwowy rytm palcami. - Jest na pewno coś czego nie wiemy. Coś cały czas nam umyka.
- Tylko co? - rzuciłam cicho.
Merlin parsknął i po chwili machnął ręką jakby chciał oddalić temat.
- Może jednak teraz nie o tym. Mów co mówił Vern i jak przebiegała misja?

Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam szczegółowo streszczać wszystko, pomijając dni podróży podczas których nic znaczącego się nie działo. W miarę zbliżania się do końca mojego opowiadania, mistrzowskie czoło marszczyło się coraz bardziej. 
- Mam nadzieję, że ten Ranem chodzi gdzieś po terenie a nie stoi za drzwiami? - mruknął. 
- Tak, obiecałam mu, że zajmie się nim jakiś medyk w zamian za chwilę spokoju.
Merlin uniósł brew.
- Przystał na to?
- Tak. Widocznie Vern nie dał mu dostępu do medyka i wątpię żeby rany Ranema były w dobrym stanie. Zresztą mam podejrzenia, że ten sługus nie jest tak ślepo oddany Vernowi jak większość. Ma jakąś tajemnicę za którą nasz sojusznik go chwycił i teraz go szantażuje.
- Nigdy nie możesz być pewna. Ranem może tylko grać.
- Zobaczymy – odparłam spokojnie ale zdecydowanie. - Wyjdzie w praniu.
Merlin odpowiedział na to tylko parsknięciem. Skrzywiłam się nieznacznie, samej mi się to nie podobało, ale co robić? Po chwili bezczynnego milczenia zapytałam:
- Mogę już iść do Grega?
- Idź. Jego niech też obejrzy Greg. Lepiej żeby tylko jedna osoba była wtajemniczona.
- Greg i tak nie zna szczegółów.
- Ale widział twoje rany które, jak dla niego, pojawiły się znikąd. To wystarczy.
Pokiwałam głową. Miał rację.

Corvus IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz