Znów przemierzałam podziemne korytarze, pochodnia znów sypała swoje iskry na moją skórę, klaustrofobiczne uczucia znów dawały się we znaki. Wciąż na nowo. Ale szłam już z większą śmiałością. Już lepiej orientowałam się gdzie skręcić, gdzie konkretnie się zatrzymać i co zrobić. Szłam bezszelestnie przed siebie, chociaż światło i tak zdradzało moją obecność.
Stanęłam przed drzwiami biura Verna i poczekałam aż łaskawie wielmożny pan i władca otworzy mi drzwi. Jestem ciekawa dlaczego wezwał mnie akurat o północy. Dlaczego nie możemy tego załatwić tak jak ostatnio, w dzień? Może jest to misja w bardziej widocznym miejscu? Albo jakimś strzeżonym? Ciekawe.
W końcu wrota otchłani zostały otwarte. Na przeciwko swobodnie siedział sobie Vern, a obok jego biurka stał Ranem, mój towarzysz niedoli. Weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi.
- A jednak jesteś na czas – przywitał się Vern.
- Im szybciej przyjdę tym szybciej będę mieć to z głowy – odparłam starając się z całych sił by mu jakoś nie dopiec.
Pokiwał głową.
- To prawda to prawda – uśmiechnął się szyderczo. - Więc może przejdźmy do rzeczy. Dzisiaj razem z Ranemem pójdziecie trochę dalej niż ostatnio, a konkretnie, do chaty sługusa cantetów który posiadał notatnik Synira. Chata jest opuszczona już od kilkunastu lat więc nie spodziewaj się czystości. Bardzo możliwe, że w środku dziennik nadal jest gdzieś schowany, bo ponoć nie został nigdzie dalej przekazany. Pójdziecie to sprawdzić. To tyle dla ciebie. Ranem, prowadź księżniczkę do pałacu.
- Tak jest – odpowiedział sługus, bez cienia uśmiechu.Ranem poszedł do wyjścia a ja ruszyłam za nim. Na szczęście dzisiaj jakimś cudem Vern mnie nie zagadywał. Może chciał to szybko załatwić, albo po prostu pobawi się po skończeniu misji.
Najpierw szliśmy tunelami które były tak wąskie, że były zdolne pomieścić tylko jedną osobę na raz. Prze to ja szłam za nim a on z pochodnią z przodu. Nadal nie miałam do niego zaufania, więc cały czas trzymałam rękę na pulsie, a tak dosłownie, to na rękojeści krótkiego miecza.
Cały czas prześladowała mnie myśl gdzie tak naprawdę idziemy i kim jest ten pewnie nie żyjący już cantet. Czy to ten sam który grał w karty w bibliotece? To by się wydawało najbardziej logiczne, ale w sumie, kto wie? Może to jakiś pomocnik który tylko miał pomagać w tłumaczeniu kodu?
Nagle Ranem zatrzymał się. Zareagowałam równie szybko żeby na niego nie wpaść. Sięgnął do góry żeby otworzyć przejście.
- Uwaga – mruknął cicho odsuwając się od otworu.
Też tak zrobiłam. Pociągnął za uchwyt i drewniane przejście otworzyło się do wewnątrz jednocześnie zrzucając górę kamieni. Nie były to byle jakie kamienie. To były gładkie, oczyszczone i owalne kamienie którymi zwykle były usypane ścieżki dla pieszych w bogatszych sferach miast. Wzięliśmy trochę kamieni ze sobą i wyszliśmy na zewnątrz. Ładnie przykryliśmy drewniane drzwiczki kamieniami i ruszyłam za Ranemem.Musiałam przyznać mu profesjonalizm. Szedł bezszelestnie i dosyć szybko, co jest raczej trudne gdy trzeba iść po usypanej kamykami drodze. Mnie to też nie sprawiało problemu, ale to dzięki wieloletnim treningom. Nie doświadczona osoba miałaby tutaj dosyć spory problem.
Rozejrzałam się po ulicy po której szliśmy. Faktycznie, była to bogata dzielnica. Większe i mniejsze domy, oraz wielkie rezydencje w oddali, zdobiły cały krajobraz jak wzrokiem sięgnąć. Każdy miał przeróżne zdobienia i był w różnych kolorach. Były też zapewne bardziej solidne niż te slamsów.