Rozdział 33

11 4 0
                                    

 Przez cały czas podróżowaliśmy w zupełnej ciszy. Z jednej strony było to dobre. Nie musiałam analizować każdego swojego słowa by nie wypowiedzieć czegoś co mogło by nam zaszkodzić. Z drugiej strony, było to dziwnie męczące i budowało pewne napięcie, niepewność. Może też dlatego, że każde z nas nie ufało sobie nawzajem.

Słońce powoli wstawało. Podróżowaliśmy całą noc, ale średnim tempem, tak żeby nie zajechać koni. Aktualnie jechaliśmy przez wioski. Jeszcze trwała cisza. Po dwóch stronach mieliśmy pola i zaniedbane chaty. Towarzyszył nam też zapach kurników i obór. Co jakiś czas widzieliśmy jak ktoś wychodzi w pole albo już tam pracuje. Ciężka praca fizyczna byleby się utrzymać i mieć codziennie co włożyć do ust. I tak dzień w dzień, aż do śmierci. Marnie.

Nagle Ranem odezwał się po raz pierwszy od kilku godzin:
- Zatrzymajmy się gdzieś – mruknął.
Pokiwałam głową. Też pewnie jest już głodny, tak samo jak ja. Zresztą konie też pewnie już były zmęczone.

Zatrzymaliśmy się za wioską, na początkach lasu wśród drzew, tak żeby za bardzo nie rzucać się w oczy. Wioska wydawała się miejscem ludzi wyłącznie biednych, nie było tu nawet żadnej karczmy czy czegoś w tym rodzaju. Nikt specjalnie nie przejmował się naszym widokiem, tak jakby przywykli do nieproszonych gości. Ewidentnie zapomniana dziura.

Przywiązaliśmy konie do drzewa. Poklepałam Nailę w podziękowaniu a ta zarżała w odpowiedzi. Była już spocona. Nakarmiliśmy i napoiliśmy konie po czym wzięliśmy coś dla siebie z zapasów i usiedliśmy na ziemi. Zjadłam kawałek suszonego mięsa, podpłomyka i kilka kawałków jakiegoś niezidentyfikowanego suszonego owocu. Nie było tego wiele, chociaż Vern zapewniał, że starczy nam tego na trzy dni. Pięknie się o nas zatroszczył. Zerknęłam na Ranema. On chyba też zjadł podobnie jak ja. Sięgnęłam po swój bukłak z wodą, był jeszcze prawie pełny, trochę oszczędzałam bo pieniędzy też nie dostaliśmy zbyt wiele. Na szczęście Merlin podarował mi parę monet w razie czego.

Nie odpoczywaliśmy długo, za chwilę znów ruszyliśmy w drogę. Nadal komunikowaliśmy się ze sobą tylko w ostateczności, formalnie. Mijaliśmy kolejne wioski i miasta w których przyjmowano nas obojętnie lub mało przychylnie. W tej ostatniej, gdy próbowaliśmy kupić coś ciepłego do jedzenia, kilku mężczyzn poszczuło nas psami i przez jakiś czas goniło z widłami i pochodniami. Na szczęście udało nam się szybo wskoczyć na konie i odjechać. Może trafiliśmy na zły moment? Może z kimś nas pomylili? W każdym razie w drodze powrotnej lepiej omijać to miejsce szerokim łukiem.

Mijały dni.

Zatrzymaliśmy się na ostatnią noc przed przewidywanym dotarciem do celu. Znaleźliśmy jakąś małą polankę w lesie. Rutynowo przywiązaliśmy konie, nakarmiliśmy je i napoiliśmy, umyliśmy trochę, po czym wzięliśmy coś z zapasów i usiedliśmy na wilgotnej ziemi. Wokół było już prawie całkiem ciemno, ale jeszcze nie na tyle bym nie widziała co jem. Czułam zmęczenie, bolały mnie odrętwiałe mięśnie, oparzenia (które jakoś specjalnie się nie goiły) i przetarcia na udach od jazdy. Jakby nie było, jechaliśmy praktycznie cały czas, przerwy były możliwie jak najkrótsze. Byłam chyba też zmęczona psychicznie. Ciągle czułam napięcie powodowane nieustannym milczeniem. Poza tym, martwiłam się jak wygląda sytuacja w obozie. Czy nic się tam nie stało podczas mojego wyjazdu i czy wszystko u nich w porządku... Poza tym, dręczyły mnie myśli o Demi. Miałam sobie za złe, że ją tak po prostu zostawiłam. Pewnie teraz przeżywa katusze. 
- Dlaczego służysz Vernowi? – nagle Ranem wyrwał mnie z zamyślenia.
Spojrzałam na niego lekko marszcząc brwi. Akurat dokańczał swoją porcję.
- Dlaczego pytasz? - ominęłam odpowiedź, przewidując, że Vern być może specjalnie kazał mu zadawać tego rodzaju pytania.
Ranem w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Milczałam chwilę po czym niechętnie odpowiedziałam:
- Z konieczności... a ty? - podkusiło mnie żeby zadać to pytanie i może w końcu przerwać grobową ciszę.
- Też – mruknął.
Spojrzałam na niego lekko zdziwiona. Gra czy nie gra? Mówi prawdę czy fałsz?
- Ma mnie w szachu tak samo jak ciebie – dodał po chwili, patrząc w jakiś nieokreślony punkt przed sobą.
Przeżuł ostatni kawałek mięsa do końca i spojrzał na mnie z obojętnością, a jednak w jego oczach zobaczyłam cień smutku.
- Mamy ze sobą więcej wspólnego niż ci się wydaje.
Położył się na swojej derce plecami do mnie.
- Wątpię – powiedziałam cicho.
- Biorę drugą wartę – rzucił i już się nie odezwał.
Po głowie chodziły mi pytania, skąd może o mnie na tyle dużo wiedzieć by stwierdzić, że dużo mamy ze sobą wspólnego? Pewnie Vern mu opowiadał. Pewnie tak. Vern to papla. Tylko ciekawe co jest tym czymś wspólnym.


___________________________________

No, pomału pomalutku zbliżamy się do końca drugiej części. Chociaż jeszcze wiele rzeczy musi się wyjaśnić po drodze. 

P.S. Oglądałam ostatnio dwa świetne filmy: "Abraham Lincoln - Łowca wampirów" i "Valerian i miasto tysiąca planet". Ktoś zna? Mnie wciągnęły :D 

Corvus IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz