Reszta poprzedniego dnia nie była już tak przyjemna. Gdzieś około południa, wybrałam się do lasu żeby poszukać Demi. Chciałam z nią porozmawiać, i zapytać dlaczego nie było jej na treningu. Może to być jakaś błaha sprawa, o którą nie powinnam się martwić, ale i tak chcę to sprawdzić. Przypuszczam, że może jej zwilczenie doszło do tego stopnia, że nie potrafi się już wyrwać z tamtego świata. Chociaż jak ostatnio z nią rozmawiałam, wydawała się taka jak zwykle. Nie wiem. Zrobię wszystko, żeby nie wyleciała z oddziału, ale... może ona nawet będzie tego chciała?
Szłam dalej w las w kierunku małej polany na której osiedliły się wszystkie nasze psowate. Tworzyły tam coś w rodzaju watahy, ale tak naprawdę trudno było dokładnie określić jakie panują tam relacje i kto jest alfą. A przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Nie było to specjalnie daleko, ale trzeba dobrze zapamiętać drogę bo szybko można zabłądzić. Psowate mają łatwo bo odnajdują drogę za pomocą zapachów, a ja muszę rozpoznawać jakieś punkty charakterystyczne. Na przykład dwie samotne brzozy które rosną obok siebie na tle iglaków.
Dotarłam na polanę, ale spodziewałam się na niej innego widoku. Zazwyczaj leżało, chodziło i bawiło się tutaj pełno psowatych, a teraz, nie było tu nikogo. Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się podejrzliwie, idąc dalej. Uświadomiłam sobie jak bardzo brakuje mi teraz broni. Pod ręką miałam tylko nóż do rzucania i taki dłuższy do walki z małego dystansu. Czułam się tu jakoś niepewnie, jakby wystawiona na scenę przed ogromną publicznością.
Nagle coś wyskoczyło tuż za mną. Odruchowo sięgnęłam ręką do krótszego noża, ale nawet nie ruszyłam go z pochwy. Spojrzałam przez ramię i zobaczyłam rudawego wilka o potężnej budowie. Rozpoznałam w jednego z naszych lepszych żołnierzy. Przez kilka sekund patrzał na mnie podejrzliwie, po czym stanął spokojniej i zaczął się zmieniać w człowieka. Trwało to bardzo krótko, towarzyszył temu chrzęst kości i grymas bólu na jego twarzy. Kiedy przemienił się całkowicie, wyglądał na dobrze zbudowanego mężczyznę o niebieskich oczach, rudych włosach i mocno opalonej twarzy.
Odwróciłam się do niego przodem, puszczając rękojeść noża. Wilk skłonił się przede mną z szacunkiem ale jednak spojrzał mi prosto w oczy. Nie jest to dobry znak. Tak jakby bał się o swoją pozycję, albo po prostu nie był pewny moich zamiarów. Zdobyć szacunek wilków, szczególnie tych których można nazywać alfami, jest bardo trudno. Kieruje nimi instynkt i muszą naprawdę potężnie nad sobą panować, by nie rzucać się na każdego kto próbuje podważyć ich dominację. Wilki i inne psowate, akceptują nad sobą tylko corvusów i Merlina. Nie wspominając już o tym tu, który chyba faktycznie pełnił rolę alfy. Długo trzeba było przekonywać większość z nich, że sami sobie nie poradzą i muszą się do nas przyłączyć. Nie potrafili przełamać tego instynktu. Nie dziwię im się, ale cieszę się, że w końcu udało im się podjąć dobrą decyzje. Chociaż nie łudzę się, że zawsze będzie między nami pokój.
Nie powinnam teraz patrzeć mu w oczy, bo daję mu tym znak, że chcę rywalizować z nim o dominację, ale nie mam na razie innego wyjścia. Nie wiem co nagle w niego wstąpiło.
- Dlaczego? - zapytałam opanowanym tonem.
Nie bałam się go jakoś przesadnie. Potrafię walczyć nawet z silniejszymi od siebie przeciwnikami.Jeszcze przez chwilę patrzał mi w oczy w napięciu, po czym nagle spuścił wzrok. Dobrze. Zaakceptował moją pozycję.
- Tracicie do nas zaufanie? - dopytywałam marszcząc brwi.
Zerknął na mnie przelotnie i spojrzał w bok.
- Nowi sojusznicy... to nie jest dobrze rozwiązanie – odpowiedział po chwili.
- Merlin podjął dobrą decyzję. Bez nich nie przetrwalibyśmy długo – odparłam zdecydowanie.
- Śmierdzą – zawarczał cicho.
Skrzyżowałam ręce na torsie. Może zabrzmiało to śmiesznie z jego ust, ale psowate naprawdę potrafią wyczuć co czuje dana osoba i jak jest nastawiona.
- Czym?
- Tchórzostwem, złością. Panoszą się...
- Damy sobie z nimi radę. Nie trać do nas pewności, jesteśmy po tej samej stronie.
- Wiem – burknął niechętnie.
Patrzałam na niego chwilę. Wdawało się, że jest bardziej rozdrażniony niż zwykle. Zawsze znosił naszych sojuszników, ale teraz jakby coś nim wstrząsnęło.
- Co się wydarzyło, że chciałeś mnie zaatakować? - zapytałam z ciekawością.
Co prawda, wystarczyło wkroczenie na ich teren, ale fakt, że byłam wyższa pozycją wykluczał ten powód. Poza tym jeszcze zagadkowe były dla mnie te pustki.
- Gdzie jest reszta psowatych? - dopytywałam w oczekiwaniu na jeszcze poprzednią odpowiedź.
- Większość skryła się w jamach – odpowiedział niechętnie.
- Dlaczego? - dociekałam.
Coraz bardziej nie podobała mi się ta sytuacja.
- Zaginął jeden z nas.
Poczułam jak przeszywa mnie groza. Chyba już się domyślałam kto zaginął.
- Kto?
- Demi.
A więc... jednak to nie była błaha sprawa. Nie przyszła na trening bo po prostu jej tutaj nie było. Cholera, tylko tego brakowało. Albo zaginęla bo gdzieś wpadła coś złamała i nie może wstać, albo porwali ją canteci. Ale po co by im znowu była potrzebna? Pewnie do ich eksperymentów...
- Kiedy? - rzuciłam nieco ostrzej niż zamierzałam.
- Chyba w nocy. Wybrała się na polowanie.
- Nie powinna polować sama.
- Nikogo o tym nie powiadomiła – odparł.
- Ale skądś o tym wiesz – zwęziłam oczy podejrzliwie.
- Przebudziłem się i widziałem jak szła – usprawiedliwiał się niechętnie.
- I nie zareagowałeś? - uniosłam brew.
- Nie sądziłem... - uciął nie wiedząc za bardzo jak się tłumaczyć.
Parsknęłam. Świetnie. Oby się okazało, że jednak tylko gdzieś leży w pobliżu i zaraz ją znajdziemy. Nie chciałabym żeby spełnił się mój najczarniejszy scenariusz.
- Zwołam oddział i razem z wami przeszukamy cały teren waszych polowań. Nikt nie wyrusza sam. Jasne?
- Tak.
______________________________
Kolejny rozdział za nami! No, trochę tego jeszcze będzie.