Rozdział 13

71 10 16
                                    


Była chyba trzecia w nocy, kiedy spotkaliśmy się w umówionym miejscu. Nie było czasu na pogaduchy. Musieliśmy być bezszelestni, być cieniami, zjawami. Sunęliśmy dalej przed siebie, chowając się przed nieczujnym wzrokiem strażników... No dobrze, niech będzie, że czujnym bo wyjdę na sztywną i krytykancką. Co z tego, że idąc ulicami, gadają jakby nigdy nic, nawet się nie rozglądając. Chociaż w sumie... ja tam się z tego cieszę...

Zmęczenie, na razie jeszcze nie dawało się tak mocno we znaki. Ale jednak. Muszę znowu zacząć robić z oddziałem treningi nocne. Mam braki w cholerę, a ciągnie się to od czasu przybycia stworzyciela. Czyli dosyć długo. Za długo.

Cel był już niedaleko. Jeszcze tylko pół godziny drogi. Szliśmy bezszelestnie przed siebie, czasem biegliśmy, czasem musieliśmy się schować przed strażnikami, którzy, dla odmiany, nie bagatelizują swojej pracy. Oprócz odgłosów żelaznych butów wartowników, wieś wyglądała na martwą. Było całkowicie ciemno, tylko uliczne latarnie nieco oświetlały drogę swoimi szalejącymi płomykami. Domy, pozamykane na cztery spusty, wydawały się puste, z okien ziajała czerń. Bydło i reszta zwierząt spała smacznie i tylko czasami można było usłyszeć rżenie konia, czy szuranie racic. Ciemno, głucho i zimno. Eh ta nowożytność, powoli zaczynam się gubić w datach.

Zwolniliśmy tępa, będąc już prawie u celu. Wszyscy, prawie w tym samym momencie sięgnęliśmy po bukłaki z wodą i się napiliśmy. Schowaliśmy je, sprawdziliśmy czy broń jest na swoim miejscu, w międzyczasie dochodząc na umówione miejsce. Był to całkiem ciemny zaułek, nie docierał do niego najmniejszy promień światła. Na wszelki wypadek położyłam dłoń na długim nożu. Jeżeli jakaś walka się wywiąże, to raczej będzie z bliska.
- Nie panikujcie – usłyszeliśmy gruby, pewny siebie głos wydobywający się z cienia.
Miał z nas ubaw, bo mówił nieco prześmiewczo. Pochodzenie zdradzał charakterystyczny akcent pomruku w głosie. Jest gdzieś z północy.
- Spokojnie, to o mnie chodzi strajchadła.
Powiedzenie gwary Szterlandów. Akcent i powiedzonko pasuje. Jeszcze chwila a cię rozpracuję kpiarzu. Nie mam humoru na żarty.

Nagle usłyszeliśmy klik i zapalił pochodnie. Klik? Dlaczego nie tarcie zapałki? Wyprzedzają swoją epokę czy co?

Zobaczyliśmy wysokiego mężczyznę, miał okrągłą twarz, rys nie miał jakoś szczególnie zaznaczonych. Niebieskooki blondyn przypatrywał nam się przez chwilę, jakby badając, z kim ma do czynienia.
- Prowadź do przywódcy – ledwie powstrzymałam się od rozkazującego tonu.
Parsknął.
- Nie bój się, nie mam najmniejszej ochoty na walkę, no, chyba, że mnie sprowokujecie – popatrzał po nas wszystkich z drwiącym uśmieszkiem, po czym rzucił: - Za mną.
Wszedł w głuchą ciemność, a my niczym nowo urodzone szczenięta, próbowaliśmy rozpracować teren wokół siebie. Ewidentnie nie szliśmy prosto przed siebie. Szliśmy po zrobionych na odwal schodach, podążając za jedynym źródłem światła które blondyneczek trzymał w dłoni. Był to jakiś tunel w ziemi, ciągnął się chyba dość daleko. Heh... światełko w tunelu... ach ten czarny humor nocą.

Starałam się bardziej wytężyć wzrok. Dzięki wszczepionym genom mogłam więcej widzieć bardziej precyzyjnie. Współczułam reszcie, chociaż niektóre rasy miały nawet lepiej ode mnie.

Długo przedzieraliśmy się przez tunel. Czasem gdzieś z boku słyszeliśmy szum rzeki na powierzchnij. Zmęczenie coraz mocniej dawało się we znaki, ale szybko je odsuwaliśmy, nie mogliśmy teraz pozwolić by przejęło nad nami kontrolę.

Blondynek zatrzymał się w pewnym momencie i oddał pochodnię Naelowi. Obserwowałam praktycznie każdy ruch mężczyzny. Nie ufałam mu ani trochę.

Nie mam zielonego pojęcia co zrobił, że nagle przed nami otworzyło się przejście. Tak jakby wyszło ze ściany. Zupełnie niewidoczne. Jednak mają dobre zabezpieczenia, może nie są wcale tacy głupi?

Corvus IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz