Kolejny dzień minął bezpowrotnie. Jeden dzień błogiego spokoju i odpoczynku od nerwów już za mną, więc, dla równowagi, znów trzeba wracać do Verna. W ciągu tego dnia jeszcze zdążyłam pożegnać się z Merlinem, ojcem i Amicem. Nie wiem kiedy znowu ich zobaczę. Może trochę dramatyzuje, ale mam wrażenie, że Vern nie odpuści, choćby nie wiadomo co się działo.
Razem z Ranemem wymknęliśmy się w nocy, uważając by nie wpaść na personel szpitala. Nie było to szczególnie trudne o tej porze, raczej większość spała, a ci co mieli dyżur byli zajęci na tyle by nie zwrócić na nas uwagi. Znów trzeba było okłamać Grega, ale no cóż, w tej pracy to nie nowość. Pełny księżyc towarzyszył nam w drodze do tunelu. Zerknęłam na srebrny talerz zanim weszłam i w tym samym momencie usłyszałam wycie wilków, prawdopodobnie naszych psowatych. Wybierają się na polowanie.
Szliśmy z pochodnią przez czarne wnętrza. Zmęczeni i bez humoru. Czyli w sumie jak zawsze. Stanęliśmy ponownie przed biurem Verna. Zerknęłam na Ranema. Lekko zapadnięte policzki, ciemne worki pod oczami, ułożone w nieładzie włosy. Nie wyglądał dobrze. Pewnie tak też się czuł.
Nie czekaliśmy długo zanim nam otworzył. Weszliśmy do środka bez energii. On jak zwykle siedział za biurkiem i patrzał na nas władczym spojrzeniem, chociaż dało się dostrzec w jego oczach nutę ciekawości.
- I co, jak spędziliście ze sobą te dwa dni? - zapytał z szyderczym uśmiechem.
- Na treningu – szybko odparł Ranem.
Trochę się zdziwiłam, że go okłamał, ale przyznam, że dobrze zrobił. Sama pewnie zrobiłabym to samo.
- Na treningu? - Vern uniósł brew. - No nieźle, tego się nie spodziewałem. Wyćwiczyłeś ją co?
- Tak – odpowiedział Ranem bez uczuciowo.
Vern zaśmiał się cicho.
- Trzeba było tak od razu – powiedział i spojrzał na mnie. - Jak sprawował się mój człowiek?
- Wykonywał to co do niego należało – odparłam zimno.
Vern parsknął i pokręcił głową. Denerwowała go moja obojętność.
- To jak ją oceniasz? Poradzi sobie sama? - zadał pytanie Ranemowi.
- Tak.
- Też tak sądzę – z powrotem spojrzał na mnie. - Tym razem niestety będziesz musiała podróżować sama.
Ciekawe dlaczego nagle zmienił zdanie.
- Nie udało się znaleźć żadnego miejsca gdzie mógłby być notatnik w naszych czasach. Wiesz co to oznacza?
Postarałam się by nie było widać po mnie strachu. Bardzo dobrze wiem co to oznacza. Aż za dobrze. Mam się cofnąć w czasie do Synira i zabrać mu notatnik. To oczywiste. Inaczej Ranem mógłby ze mną podróżować, chociaż właściwie może, ale lepiej żeby Vern o tym nie wiedział. Jakby nie było, cofnięcie się do czasu Synira i wykradnięcie mu notatnika, albo zabranie go po jego śmierci, będzie oznaczało zmiany w przeszłości. Kto wie jak duże.
- Mogą wystąpić anomalie których nie przewidziałeś – odparłam zimno.
- Co mnie to obchodzi? - burknął – Kilka żyć w tą, czy w tą, jedna wojna mniej lub więcej. To nie ma większego znaczenia.
- Owszem ma – naciskałam, nabierając pewności. - Najpierw trzeba wszystko dokładnie przeanalizować. Nie wiesz jakie konsekwencje może mieć twoje życzenie.
Muszę jakoś mu to wybić z głowy. Mniej bałam się o zmiany w czasie, niż o to, że teraz nie będę miała wymówki gdybym nie przyniosła mu tego notatnika.
- Rozkazujesz mi? - zapytał Vern zimno, wstając powoli z krzesła.
- Stwierdzam fakty – odparłam rzeczowo.
- Po prostu nie chcesz się przynosić w obawie o swoją skórę, zgadłem?
- Nie chcę się przenosić ze względu na teraźniejszość.
Vern parsknął.
- Boisz się, że w dzisiejszych czasach nagle będzie o sto osób mniej?
Boję się dać ci władzę do ręki. Patrzałam na niego zimno.
- Sama wiesz, że czasami wojna wymaga poświęceń.
Wyszedł zza swojego przytulnego biurka.
- Nie znasz konsekwencji. Nie wiesz co może się stać z naszą rzeczywistością – powiedziałam.
Parsknął.
- Tyle razy się przenosiłaś – zaczął, podchodząc do mnie powoli, zmniejszał dystans, zwiększał napięcie – Tyle razy zabijałaś. Pewnie nie tylko w tych czasach ale też w innych. Co za różnica, czy przeniesiesz się jeden raz więcej lub mniej? - stanął zaledwie kilkanaście centymetrów przede mną.
Patrzał mi prosto w oczy z fałszywym uśmiechem. Nie spuściłam wzroku, nadal patrzałam na niego zimno. Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem kiedy nagle przybliżył swoją twarz do mojej splacającdłonie za plecami.
- Dobrze wiesz jak bardzo pomaga wam nasz sojusz. Dobrze wiesz, że bez tego nie przeżyjecie nawet tygodnia – powiedział cicho, z naciskiem, już bez uśmiechu.
- Zbyt wiele żądasz Vern.
Uniósł brew cofając twarz.
- Zbyt wiele żądam? A gdzie twoja troska o inne rasy które ukrywają się pod waszą opieką? Chcesz je zabić? Chcesz żeby całkiem wyginęły?
Nie chcę, ale przeniesienie i tak może to spowodować.
- To jest tylko jedno marne przeniesienie. Stoimy po tej samej stronie Denin. Mamy wspólnego wroga. Zapominasz o tym?
- Nie – odparłam sucho.
Powoli czułam się jak zagonione w kąt dziecko.
- Naprawdę? Bo ostatnio mam wrażenie, że traktujesz mnie jak wroga. Coraz bardziej zieje od ciebie niechęcią. A może ja mam powiać niechęcią na nasz sojusz?
- Przez jedną osobę nie zrywa się sojuszu.
- Zrywa się zrywa. Szczególnie kiedy tą osobą jest główny reprezentant.
- Nie jestem...
- Jesteś jesteś – przerwał mi w połowie zdania. - Przynajmniej dla mnie.
Patrzałam mu w oczy nie chcąc tracić pewności siebie, ale wcale nie cieszyło mnie to co mówił. Wiem, że jest zdolny do zerwania tego sojuszu. Wiem, że jest zdolny do wielu rzeczy. Nie mogę się pod nim ugiąć. Milczałam. W końcu on pierwszy zaczął:
- Gdyby nie fakt, że z sojuszu mam też swoje korzyści, to zerwanie naszego paktu byłoby moją jedyną groźbą. Jednak... przez to muszę się z tym wstrzymać.
Zlustrował mnie od stup do głów i nagle odwrócił się idąc w stronę biurka. Poczułam ulgę, nie znosiłam gdy był zbyt blisko. Nie mogłam wtedy nic zrobić, najmniejszy mięsień mojej twarzy nie mógł drgnąć, jakbym była związana.
- Ale! - wykrzyknął i odwrócił się w moją stronę, stojąc przy biurku – Przewidziałem, że taki problem może się pojawić, więc przygotowałem dla ciebie jeszcze jeden powód do zgody. Jest bardziej osobisty i nie musisz patrzeć na dobro ogółu. Może w końcu cię przekona, że powinnaś zacząć się słuchać.
Zmarszczyłam lekko brwi. O co mu znowu chodzi? Znów zaczyna swoje gierki. Uśmiechnął się do mnie sztucznie po czym zawołał poważniejąc:
- Wprowadźcie ją!
Nagle z boku otworzyło się przejście którego przedtem za nic nie dałoby się dostrzec. Z czarnej otchłani wyszło dwóch mężczyzn ciągnących coś, a właściwie kogoś, między sobą. Położyli czerwoną od krwi ofiarę u stup Verna.Widok odebrał mi oddech. Zamarłam. To była... Demi. Zakrwawiona i poraniona Demi w wilczej postaci. Podniosłam wzrok na Verna.
- To wy ją porwaliście – syknęłam czując jak przepełnia mnie wściekłość.
- Brawo za spostrzegawczość – zaśmiał się władca podziemia i lekko trącił Demi butem. - Kazałem moim ludziom trochę ją pomęczyć zanim się z nią zobaczysz. Myślę, że zagrożenie jej śmiercią jest wystarczającym argumentem by przenieść się w czasie?
Przeniosłam wzrok z powrotem na Demi. Wszystkimi siłami powstrzymałam się by do niej nie podbiec i jej nie pomóc. W mojej głowie kotłowały się najgorsze wyzwiska pod adresem Verna. Przez głowę przeleciały mi wspomnienia tamtych dni i nocy gdy jej szukaliśmy. Przypomniał mi się też widok jednej znaczącej poszlaki która mocno utkwiła mi w głowie. Wrony. Że też tego nie skojarzyłam. To jest bardziej niż oczywiste.Przeniosłam zimny wzrok na Verna.
- Jesteś cantetem – stwierdziłam wprost.
- Centetem? Nie – pokręcił głową rozbawiony po czym dodał. - Nie przepadam za nimi... jestem tylko ich łącznikiem.
Czułam coraz większe napięcie. Serce biło jak szalone, oddech przyspieszył. Podświadomie od początku się tego spodziewałam, ale teraz, gdy przeczucie stało się prawdą... nie mogłam uwierzyć jak wiele oznak musiałam przeoczyć, jak wiele kłamstw musiałam wysłuchiwać i, że po raz kolejny pracowałam dla wroga. A Ranem? Pewnie on też cały czas udawał. Dobrze, że milczałam w podróży.
- Ranem owszem. Jest jakimś podrzędnym cantetem – powiedział lekceważąco Vern, opierając się tyłem o biurko.
Powoli przeniosłam wzrok na Ranema. Nie zaprzeczał ani się nie denerwował. Stał na baczność, jak zawsze. Spojrzał na mnie bez uczuciowo. Miał tak wiele okazji żeby mnie zabić. Zrozumiałam, jak w każdej naszej podróży byłam bezbronna. Szczególnie w tej ostatniej. Bez problemu mógłby mnie zabić podczas snu czy kąpieli. Byłam naiwna. Bardzo naiwna.
- To jak? - Vern znów zwrócił moją uwagę – Przeniesiesz się po notatnik czy najpierw mam zedrzeć skórę z Demi? Twoje życie za jej i za setki innych istot. Nie bądź samolubna.
Patrzałam na niego zimno, wręcz przewiercając wzrokiem. Moje życie za innych? Nie rozumiem. Dlaczego miałabym tam zginąć?
- Mam zacząć odliczać? - zapytał wyjmując krótki nóż, zaczął się nim bawić.
- Skąd mam mieć pewność, że i tym razem mnie nie okłamujesz? - powiedziałam zimno, starając się by głos mi nie zadrżał.
- Chcesz się przekonać? - uniósł nóż wyżej, prezentując go.
Nabrałam głęboko powietrza i wypuściłam je powoli.
- Zdrajca... - wydusiłam bezsilnie, patrząc mu prosto w oczy.
Czułam się jak zamknięta w ciasnej klatce. Nie było z niej ucieczki. Vern zaśmiał się.
- A czego się spodziewałaś? - westchnął głęboko, rozbawiony, po czym spochmurniał. - Masz się przenieść, już. Nie będę dłużej czekać aż się zdecydujesz.
- Dobra – odparłam sucho.