Rozdział 40

12 1 1
                                    


 Skupiłam się. Jedynym obrazem który teraz był dla mnie ważny była Demi. Mam nadzieję, że dzięki temu co zrobię, oni ją wypuszczą. Myślałam o tym ile musiała wycierpieć i ile musiałaby jeszcze znieść a może nawet umrzeć. Myślałam o naszym obozie, o wszystkich którzy byliby wystawieni na pastwę Verna. Pomyślałam o Amicu. Jego też ochroniłam. Bałam się tylko, że teraz Vern i tak zrobi to czego chce.

Przymknęłam oczy. Dawno tego nie robiłam ale to nie jest takie trudne. Mam to właściwie w genach. Poczułam jak zaczyna otaczać mnie zimno, w każdą część mojego ciała zdawał się wbijać cienki sopel lodu. Przez szparę pół-przymkniętych powiek zobaczyłam wokół siebie ledwie widoczną, białą poświatę. Obraz Demi stopniowo znikał mi z oczu. W końcu wszystko zniknęło. Przestałam nawet czuć grunt pod nogami. Zacisnęłam powieki. Szybko pomyślałam datę i miejsce do jakiego chcę się przenieść. Biuro Synira u krasnoludów.

Znów poczułam podłogę i szybko wyprostowałam kolana żeby się pode mną nie ugięły. Poczułam wszechogarniające zmęczenie. Zawsze tak było, ale teraz było wyjątkowo źle. Lekko chciałam się na nogach, mięśnie mnie paliły, serce waliło a oddech był przyspieszony. Kręciło mi się w głowie i to wcale nie lekko, było mi nie dobrze. Przetarłam oczy. Regeneracja trochę potrwa. Dziwne dlaczego aż tak mocno odczułam to przeniesienie. Może dlatego, że dawno tego nie robiłam? Albo po prostu dlatego, że ostatnio niewiele jadłam.

Otworzyłam oczy, powoli, z trudem wyprostowując plecy. Rozejrzałam się. Wokół było ciemno. Czyżbym trafiła na noc? Myślałam o dniu. Dziwne. Coraz mniej zaczyna mi się to podobać.

Rozejrzałam się, chociaż wokół była tylko czerń. Zaczęłam w końcu iść przed siebie, z wysiłkiem stawiając każdy kolejny krok. Nie chcę się położyć, najpierw muszę się dowiedzieć gdzie jestem. Dopiero wtedy zaznam spokoju. Szłam. Nagle moja noga zetknęła się z czymś twardym. Wyciągnęłam ręce. Ściana. Lekko chropowata, pewnie pomalowana farbą. Zmarszczyłam brwi. Gdzie ja do cholery jestem?

Serce uderzyło mocniej kiedy usłyszałam króciutki, melodyjny dźwięk. Gdzieś go już słyszałam. Tylko gdzie? Spojrzałam w tamtą stronę i nagle do pomieszczenia wpadło białe światło. Szybko zacisnęłam powieki i zasłoniłam oczy dłonią, skrzywiłam się mocno, miałam wrażenie, że zaraz wypali mi wzrok. Mimowolnie cofnęłam się. Po chwili przyszło jeszcze więcej światła ale na szczęście mój wzrok już zdążył się trochę przyzwyczaić. Zabrałam rękę i uchyliłam powieki, chyba po raz pierwszy tak bardzo obawiając się co za nimi zobaczę. Uspokój się Denin. Cokolwiek by to nie było dasz radę, wychodziłaś już nie z takich sytuacji... prawda?

Chyba jednak się przeceniłam. Moje ciało przeszedł dreszcz. Cofnęłam się jeszcze dalej, podpierając się ręką o ścianę. Miałam wrażenie, że serce wali jeszcze mocniej, a ciało jest jeszcze cięższe. Nie, to nie możliwe. To musi być sen. Przede mną stał naukowiec a za nim czterech strażników. Był w podeszłym wieku, siwy z małą brodą i dosyć chudy. Nie był to byle jaki naukowiec. Dobrze go znam. To przywódca naukowców i jednocześnie głowa cantetów. Ojciec Daniela, mojego ojca. Mój dziadek? Nawet niech nie śmie się tak nazywać.

Naukowiec uśmiechnął się szeroko, co dziwne nie był to sztuczny uśmiech. 

- Witaj Denin – odezwał się swoim mocno basowym głosem, przybrał całkiem przyjazny ton. - Jak podróż? 

- Jak mnie tu ściągnęliście? - wysapałam, próbując jeszcze zachowywać pozory opanowania.

- Zużyliśmy dosyć dużo prądu, ale przy odrobinie szczęścia, dobrych kontaktach z przeszłości i sprzęcie, udało nam się ciebie uratować.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 21, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Corvus IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz